Zima Muminków/ 3 глава | Муми-Тролли


Rozdział trzeci/ глава 3

Wielki mróz

Teraz  wszystkie  zegary znów chodziły. Muminek nakręcił je, żeby czuć się mniej samotnie. A ponieważ czas i tak się  zagubił, nastawił  zegary  na  różne  godziny  –  może  któraś z nich była właściwa?

Od czasu do czasu  biły,  czasem  dzwonił  budzik  i  to  go pocieszało.  Nie mógł jednak zapomnieć rzeczy, która była okropna – tego mianowicie, że słońce nie  wschodziło.  Ranek  za  rankiem rozjaśniały  się  ledwie  do  brzasku,  który przechodził wolno w długą noc zimową; samo słońce nie pokazywało się nigdy.  Zagubiło się  po  prostu  lub  może  potoczyło  się gdzieś we wszechświat. Początkowo Muminek nie chciał w to wierzyć. I długo czekał.

Chodził co dzień nad brzeg morza  i  siedział  wyczekując  z pyszczkiem  zwróconym  na  wschód. Ale nic się nie działo. Wracał więc do domu, zamykał za sobą klapę na dachu i zapalał długi rząd świec  na  gzymsie  kominka.  Ów  ktoś, kto mieszkał pod kuchenną szafką, nadal nie wychodził, żeby coś zjeść, i żył  najwidoczniej jakimś tajemniczym, pełnym znaczenia, samotnym życiem.

Buka  włóczyła  się po lodzie pogrążona we własnych myślach, których nikt nie znał, a w szafie w kabinie  coś  niebezpiecznego ukrywało się za płaszczami kąpielowymi. I co można było na to poradzić?

Wszystko to istniało, choć nikt  nie  wiedział  dlaczego,  i było się wobec tego zupełnie bezradnym.

Muminek znalazł na strychu duże tekturowe pudełko z kalkomaniami i zatopił się w tęsknym zachwycie nad ich pięknością.  Były tam  kwiaty  i  wschody słońca, i małe wózki z kolorowymi kołami. Lśniące i pełne  spokoju  obrazki,  które  przypominały  utracony świat.

Najpierw  rozłożył  je na podłodze w salonie. Potem przyszło mu na myśl, żeby je porozlepiać na ścianach.

Przylepiał je wolno i starannie, żeby starczyło na długo,  a ładniejsze umieścił nad swoją śpiącą Mamą.

Przylepiając  doszedł  do  lustra,  a  wtedy zauważył, że na ścianie nie ma dużej srebrnej  tacy.  Wisiała  zawsze  po  prawej stronie  lustra  na wstążce z czerwonym krzyżykowym haftem, teraz zaś była tam tylko wstążka i ciemny owal na tapecie.

Bardzo się  tym  zaniepokoił,  gdyż  wiedział,  że  była  to ukochana taca Mamy. Stanowiła skarb rodzinny i nie wolno jej było nigdy używać, była też jedynym przedmiotem, który czyściło się do połysku na święta.

Strapiony  Muminek  obszedł  cały dom, ale tacy nie znalazł. Stwierdził natomiast, że brakuje również wielu  innych  rzeczy – poduszek i kołder, mąki i cukru, i rondli. Nawet  kapturka na imbryk*, tego z haftowaną różą.

*Kapturek na imbryk – rodzaj pokrowca, nakładanego  na  imbryk  z

gorącą herbatą lub kawą dla utrzymania ciepła.

Muminek   przejął   się   tym   bardzo,  ponieważ  czuł  się odpowiedzialny wobec śpiącej rodziny. Początkowo podejrzewał tego kogoś,  kto mieszkał pod kuchenną szafką. Pomyślał też o Buce i o tym czymś, co siedziało w szafie kabiny. Właściwie mógł to zrobić ktokolwiek  bądź,  zima  bowiem  pełna  była  dziwnych  stworzeń, postępujących w sposób niezrozumiały i nieobliczalny.

“Muszę zapytać Too-tiki –  pomyślał  Muminek.  –  Miałem  co prawda zamiar ukarać słońce i nie wychodzić z domu, aż ono wróci. Ale teraz to jest ważniejsze”.

.oOo.

Kiedy Muminek wyszedł w szary  półmrok, przed  werandą  stał obcy biały koń i patrzył na niego lśniącymi oczami.

Muminek ukłonił się ostrożnie, ale koń nawet nie drgnął.

Wtedy  Muminek  stwierdził,  że koń jest ulepiony ze śniegu. Miotła z drewutni zastępowała ogon, a oczy zrobione były z małych lusterek.  Zobaczył  siebie  w  tych  lustrzanych oczach i przestraszył się. Omijając  konia,  szybko  poszedł  w  stronę  nagich krzaków jaśminu.

“Żeby  tu  było jedno stworzenie, które bym znał od dawna! – myślał Muminek. – Ktoś, kto nie byłby  tajemniczy,  ale  zupełnie zwyczajny.  Ktoś,  kto  też obudził się i nie może się rozeznać w tym wszystkim. Mógłbym mu powiedzieć: ťHej! Okropne  zimno,  nie?

Słuchaj,  czy  to  nie  głupio  z  tym śniegiem? A widziałeś, jak wyglądają krzaki jaśminu? Pamiętasz,  latem…Ť  Czy  coś  w  tym rodzaju”.

Na poręczy mostu siedziała Too-tiki i śpiewała:

Jestem Too-tiki i zrobiłam konia,

białego konia, który galopuje,

który przed nocą umyka po lodzie,

białego, uroczystego konia, który galopuje

i niesie wielki mróz na swoim grzbiecie.

Po tym następował niezrozumiały refren.

–  Co  chcesz  przez  to  powiedzieć?   –   spytał   Muminek onieśmielony.

–  Chcę przez to powiedzieć, że wieczorem oblejemy go wodą z rzeki – odpowiedziała Too-tiki. – Wtedy  przez  noc  zamarznie  i będzie  z  lodu.  A jak przyjdzie wielki mróz, pogalopuje i nigdy już nie wróci.

Muminek milczał przez chwilę. Potem powiedział:

– Ktoś wynosi rzeczy z domu Tatusia.

– To chyba tylko dobrze – rzekła Too-tiki wesoło. –  Masz  o wiele  za  dużo  rzeczy wokół siebie. Takich, które wspominasz, i takich, o których marzysz.

Następnie zaczęła śpiewać drugą zwrotkę.

Muminek zawrócił na pięcie i odszedł. “Ona mnie nie rozumie” – pomyślał. Słyszał za sobą triumfalną pieśń Too-tiki.

–  Śpiewaj  sobie,  śpiewaj – mruknął bliski płaczu i zły. – Śpiewaj o tej swojej paskudnej zimie z czarnym lodem i z tym niemiłym  koniem  ze  śniegu,  i z tymi wszystkimi, co nigdy się nie pokazują i tylko się chowają, i są dziwni!

Gramoląc się w górę po zboczu kopnął śnieg; łzy zamarzły  mu na pyszczku. I nagle zaczął śpiewać własną piosenkę.

Darł  się  i  krzyczał,  jak mógł najgłośniej, żeby Too-tiki usłyszała go i żeby się rozzłościła.

A oto jak brzmiała gniewna piosenka Muminka o lecie:

Słuchajcie, dzieci zimy, które boicie się słońca,

to wy pokryłyście mrokiem dolinę dawniej kwitnącą.

Wiatr niesie śnieg i wyje, i pędzi w szalonym biegu,

a ja – samotny, w rozpaczy, uciekam, uciekam od śniegu.

I chciałbym upaść i płakać, znużony wichrem i mrozem;

i widzę moją werandę niebieską, widzę błyszczące morze.

Do światła, ciepła, do słońca tęsknię i sił już nie mam.

Ach, wiedzcie, nie dla mnie jest wasza okrutna zima!

– Jak moje słońce się pokaże i spojrzy na was, to  zobaczycie, jak głupio wyglądacie! – krzyknął nie zwracając już uwagi na to, żeby było do rymu.

Wtedy zamieszkam w słoneczniku

i będę leżał na brzuchu w gorącym piasku,

a okno będzie cały dzień otwarte

na ogród i na trzmiele,

i na jaskrawoniebieskie niebo

z moim własnym

pomarańczowożółtym słońcem!

Zrobiło się strasznie cicho, kiedy  Muminek  skończył  swoją pełną  buntu  piosenkę.

Stał bez ruchu i nasłuchiwał, ale nikt mu się nie  sprzeciwił.

“Musiało się coś stać” – pomyślał trzęsąc się.

I tak było istotnie.

Ze  szczytu  pagórka  coś  zjeżdżało.  Jechało  w   tumanach lśniącego śniegu i krzyczało:

– Z drogi! Uwagaaa!

Muminek stał bez ruchu i tylko patrzył

Prosto  na  niego sunęła srebrna taca, a na niej kapturek do imbryka.  “Too-tiki  polała  je  rzeczną  wodą – pomyślał Muminek przerażony -i ożyły. Teraz lecą galopem i nigdy już nie wrócą…”

W  tej  samej  chwili  nastąpiło zderzenie. Muminek poleciał głęboko w śnieg i siedząc w nim z głową usłyszał śmiech Too-tiki. Potem  jeszcze  inny  śmiech, śmiech, jakim śmiać się mogła tylko jedna jedyna osoba na świecie.

– Mi! – krzyknął Muminek z pyszczkiem  pełnym  śniegu.  Czym prędzej wygramolił się uradowany, pełen oczekiwania. Rzeczywiście na śniegu siedziała Mi. W kapturku na imbryk  wycięła  dziury  na głowę i na ręce, a na środku brzucha miała wyhaftowaną różę.

–  Mi!  –  zawołał  Muminek. – Ach, ty nie wiesz… Wszędzie jest tak obco, tak samotnie… Pamiętasz ostatnie lato,  kiedy…

–  Ale teraz jest zima – odpowiedziała Mi wyciągając srebrną tacę ze śniegu. – Pięknego koziołka się fiknęło, co?!

– Obudziłem się i nie mogłem już zasnąć – opowiadał Muminek. –  Drzwi nie dały się otworzyć, a słońce gdzieś się zapodziało, i nawet ten, co mieszka pod szafką, nie…

–  Tak,  tak  –  przytaknęła  wesoło  mała  Mi.  –  A  potem przylepiałeś  obrazki na ścianach. Nic się nie zmieniłeś. Ciekawa jestem, czy ta taca nie jechałaby prędzej,  gdyby  ją  nasmarować stearyną?

– Niezły pomysł – odparła Too-tiki.

– Prawdopodobnie  po lodzie będzie sunąć jeszcze szybciej – orzekła Mi. – Jeśli w domu Muminków znajdzie się coś na żagiel.

– I jeśli wiatr się utrzyma – dopowiedziała Too-tiki.

Muminek patrzył na nie i zastanawiał się.

Potem rzekł spokojnie:

– Mogę wam pożyczyć mój namiot.

.oOo.

Po  południu  Too-tiki  wyczuła  nosem, że nadchodzi wielki

mróz. Oblała konia wodą z rzeki i naniosła drzewa do kabiny.

– Siedźcie dziś  w domu, bo ona już idzie – powiedziała.

Niewidzialne  myszki  kiwnęły  głowami, a z szafy zaszemrało potakująco. Too-tiki wyszła, żeby ostrzec innych.

– Nie denerwuj się – powiedziała mała Mi. – Na  pewno  wejdę do domu, kiedy poczuję, że szczypie mnie w palce u nóg.

A  Mimblę  zawsze  można przykryć wiązką słomy – dodała wys­ terowawszy srebrną tacę na lód.

Too-tiki dalej szła w  stronę  doliny.  Po  drodze  spotkała wiewiórkę z pięknym ogonem.

– Wieczorem  siedź  w  domu, bo nadchodzi wielki mróz – ostrzegła ją.

– Dobrze,  dobrze  –  odpowiedziała  wiewiórka.  –  Czy  nie widziałaś przypadkiem szyszki, którą gdzieś tu schowałam?

–  Nie – odrzekła Too-tiki. – Ale obiecaj, że nie zapomnisz, co ci powiedziałam. Siedź w domu,  kiedy  zmierzch  zapadnie.  To ważne.

Wiewiórka z roztargnieniem kiwnęła głową.

Too-tiki  poszła  dalej i wspięła się po drabince linowej do domu Muminków.

Otworzyła klapę w dachu i zawołała Muminka.

Muminek zajęty  był  cerowaniem  majtek  kąpielowych  swojej rodziny czerwoną bawełną.

–  Chciałam  ci  tylko  powiedzieć,  że  idzie wielki mróz – powiedziała Too-tiki.

– Jeszcze większy? – spytał Muminek. –  A  jakiej  wielkości one bywają?

– Ten jest najniebezpieczniejszy – odpowiedziała Too-tiki. – Ona przychodzi o zmierzchu, kiedy niebo robi się zielone,  prosto z morza.

– To to jest ona? – spytał Muminek.

– Tak, i bardzo piękna – odparła Too-tiki. – Ale jeżeli spojrzysz jej prosto  w  twarz,  zamarzniesz  na  lód.  Zrobisz  się zupełnie  jak  sucharek  i  każdy będzie mógł połamać cię na małe kawałki. Dlatego musisz dzisiaj wieczorem siedzieć w domu.

Potem Too-tiki znowu wyszła na dach.

Muminek  zszedł  do  piwnicy  i  dosypał  torfu  do   pieca. Następnie  przykrył  całą  rodzinę  dywanami,  nakręcił  zegary i wyszedł z domu. Czuł bowiem, że chce być  w  towarzystwie,  kiedy przyjdzie  ta  Lodowa  Pani.

.oOo.

Kiedy Muminek doszedł do kabiny  kąpielowej, niebo było jeszcze bledsze i bardziej zielonkawe niż przedtem. Wiatr ustał, a martwe trzciny stały nieruchomo nad lodem.

Słuchał i zdawało  mu  się,  że  sama  cisza  wydaje  niski, śpiewny  dźwięk.  Może  to woda ścinała się w lód coraz głębiej i głębiej w morzu.

W kabinie było ciepło, a na środku stołu stał niebieski  im bryk do herbaty Mamy Muminka.

Usiadł na ogrodowym krześle i spytał:

– Kiedy ona przyjdzie?

– Niedługo  –  powiedziała Too-tiki. – Ale nie potrzebujesz się denerwować.

– To nie ona mnie denerwuje – powiedział Muminek.  –  To  ci inni  mnie denerwują. Ci, o których nic nie wiem. Ten, co mieszka pod szafką. I ten w szafie tam w rogu. I Buka, która tylko patrzy i nie mówi ani słowa.

Too-tiki potarła pyszczek i zastanowiła się przez chwilę.

–  Widzisz  –  powiedziała – tyle jest tego, co nie znajduje sobie miejsca ani latem, ani jesienią, ani na wiosnę.  To  wszystko,  co  jest  nieśmiałe  i  zagubione. Niektóre rodzaje nocnych zwierząt i tacy, którzy nigdzie nie pasują i w których  nikt  nie wierzy…  Trzymają  się  na  uboczu cały rok. A potem kiedy jest spokojnie i biało i  kiedy  noce  stają  się  długie,  a  wszyscy posnęli snem zimowym – wtedy wychodzą.

– Znasz ich? – spytał Muminek.

–  Niektórych  – odpowiedziała Too-tiki. – Tego na przykład, który mieszka pod szafką, znam bardzo dobrze.  Ale  on,  jak  się wydaje,  chce żyć w ukryciu, więc nie mogę was sobie przedstawić.

Muminek kopnął nogę od stołu i westchnął.

– Pewnie, pewnie – powiedział. –  Ale  ja  nie  chcę  żyć  w ukryciu.  Wpadło  się  w coś zupełnie nowego i nikt nawet nie zatroszczy się i nie spyta, w  jakim  świecie  żyło  się  przedtem. Nawet mała Mi nie ma ochoty porozmawiać o prawdziwym świecie.

–  Skąd  można  wiedzieć, który jest prawdziwy – powiedziała Too-tiki z nosem przy szybie. – O, właśnie idzie Mi!

Mała Mi pchnęła drzwi i z łoskotem rzuciła tacę na  podłogę.

–  Żagiel  ujdzie – powiedziała. – A czego teraz potrzebuję, to mufki. Z tej poduszeczki Mamy  Muminka  do  przykrywania  jaj, żeby  nie  wystygły,  nigdy  nie  byłoby  mufki, więc nic się nie stało, że wycięłam w niej dziury. Ale teraz wygląda tak, że wstyd byłoby ją dać nawet jakiemuś wysiedlonemu jeżowi*.

*Wysiedlony  jeż to taki jeż, który wbrew swej woli został wyrzucany  ze  swojego  domu  i  który  nie zdążył nawet zabrać z sobą szczoteczki do zębów. (Uwaga autorki).

– Widzę to właśnie – powiedział Muminek i spojrzał ponuro na poduszeczkę.

Mi rzuciła poduszeczkę na podłogę, a któraś z niewidzialnych myszek natychmiast wsunęła ją do pieca.

– No, a ona prędko przyjdzie? – spytała Mi.

–  Zdaje mi się, że tak – odpowiedziała Too-tiki poważnie. – Chodźmy zobaczyć.

Wyszli  na pomost i zaczęli wietrzyć zwróceni ku morzu. Wieczorne niebo  było  zielone, a cały świat wyglądał, jakby go zrobiono z cienkiego szkła. Cisza była absolutna, a  drobne  gwiazdy świeciły  zewsząd  i  przeglądały  się w lodzie. I był straszliwy mróz.

– Tak, idzie – powiedziała Too-tiki. – Wejdźmy do domu.

Mysz pod stołem przestała grać.

W dali, po zamarzniętym morzu, szła Lodowa Pani. Była  biała jak  stearyna, ale jeśli patrzyło się na nią przez szybę z prawej strony, była czerwona, a widziana przez lewą była jasnozielona.

Muminek poczuł nagle, że szyba zrobiła się tak zimna, że  aż pyszczek go zabolał; cofnął się ostrożnie.

Usiedli koło piecyka i czekali.

– Nie patrzcie w tamtą stronę – powiedziała Too-tiki.

–  Ojej,  ktoś  mi wlazł na kolana – krzyknęła mała Mi zdziwiona i spojrzała na swoją spódnicę, na której nic nie  było  widać.

–  To  moje myszy się boją – wyjaśniła jej Too-tiki. – Siedź spokojnie, zaraz sobie pójdą.

Lodowa Pani mijała ich kabinę. Może  spojrzała  w  okno,  bo przez  pokój przeszedł lodowaty powiew, a czerwony żelazny piecyk zbladł. Lecz nie trwało to długo; w chwilę później  było  już  po wszystkim.  Niewidzialne  myszy,  zawstydzone, zeskoczyły z kolan małej Mi, po czym wszyscy rzucili się do okna, żeby popatrzeć.

Lodowa Pani stała na skraju trzcin odwrócona do nich  plecami; pochyliła się nad śniegiem.

–  To  wiewiórka – powiedziała Too-tiki. – Zapomniała, że ma siedzieć w domu.

Lodowa Pani pochyliła twarz nad wiewiórką i podrapała ją  za uchem.

Wiewiórka  patrzyła  na  nią oczarowana, prosto w jej zimne, niebieskie oczy. Lodowa  Pani  uśmiechnęła  się  lekko  i  poszła dalej.

A  na  szlaku  jej  drogi pozostała ta zwariowana wiewiórka,sztywna, zdrętwiała, z nóżkami sterczącymi w powietrzu.

– Niedobrze  –  powiedziała  ponuro  Too-tiki  i  naciągnęła czapkę  na  uszy.  Otworzyła drzwi i śnieżna kurzawa wtargnęła do środka. Po chwili Too-tiki wróciła i położyła wiewiórkę na stole.

Niewidzialne  myszy  wyskoczyły  z  gorącą  wodą  i  owinęły wiewiórkę ciepłym ręcznikiem. Ale jej łapki  wciąż  sterczały  do góry sztywno i żałośnie, a wąsiki ani drgnęły.

– Ona zupełnie umarła – powiedziała mała Mi rzeczowo.

– W każdym razie zobaczyła coś ładnego, zanim umarła – rzekł Muminek drżącym głosem.

– No, tak – odpowiedziała Mi. – Ale teraz już tego  nie  pamięta. Mam zamiar zrobić sobie śliczną mufeczkę z jej ogona.

–  Nie  zrobisz  tego! – wybuchnął Muminek wzburzony. – Musi być pochowana z ogonem. Bo ona będzie pochowana, prawda Too-tiki?

–  Hm  – odparła Too-tiki. – Nie wiadomo, czy kogoś, kto już nie żyje, może jeszcze cieszyć jego własny ogon.

– Moja kochana – prosił Muminek. – Nie mów, że ona nie żyje. To jest takie straszne.

–  Skoro  się nie żyje, to się nie żyje – odpowiedziała Tootiki łagodnie. – Ta wiewiórka stanie się powoli ziemią. A jeszcze później  wyrosną  z  niej  drzewa,  po  których  skakać będą nowe wiewiórki. Czy to takie smutne?*

*Jeżeli czytelnik zacznie płakać, niech  szybko  zajrzy  na  str. 165. (Uwaga autorki).

– Może i nie – odparł Muminek i wytarł sobie pyszczek. – Ale w każdym razie musi być pochowana jutro,     i to razem z  ogonem i  ze  wszystkim, i będzie miała bardzo ładny i porządny pogrzeb.

.oOo.

Nazajutrz  w  kabinie  było  bardzo  zimno. Ogień palił się jeszcze w żelaznym piecyku, ale widać było, że niewidzialne myszki są zmęczone. W imbryku, który Muminek przyniósł z  domu,  była pod przykrywką cienka warstwa lodu.

Muminek zresztą podziękował za kawę, której nie chciał pić z powodu śmierci wiewiórki.

– Musisz mi teraz dać mój płaszcz kąpielowy  –  zwrócił  się uroczyście  do Too-tiki – bo Mama mówiła, że na pogrzebach zawsze się marznie.

– Odwróć się i licz do dziesięciu – powiedziała Too-tiki.

Muminek odwrócił się do okna i liczył. Gdy doszedł do ośmiu, Too-tiki  zamknęła  szafę  i  podała  mu  jego  niebieski płaszcz kąpielowy.

– Żeś ty pamiętała, że mój jest niebieski – ucieszył się Muminek.  Wsunął  zaraz  ręce do kieszeni, ale okularów słonecznych nie znalazł. Było w nich natomiast trochę  piasku  i  krągły  jak kulka biały kamyk.

Ścisnął  kamyk  w  łapce. W jego krągłości było owo poczucie bezpieczeństwa, jakie dawało lato, czuło  się  niemal,  że  kamyk jest jeszcze ciepły od słońca.

–  Masz  taką  minę,  jakbyś  trafił nie na to przyjęcie, na które zostałeś zaproszony – powiedziała mała Mi.

Muminek nawet nie spojrzał na nią.

– Idziecie na pogrzeb czy nie  idziecie?  –  spytał  z  godnością.

–  Jasne, że idziemy – odpowiedziała Too-tiki. – Ona była na swój sposób miłą wiewiórką.

Zapakowali wiewiórkę w stary czepek kąpielowy  i  wyszli  na srogi mróz.

Śnieg  skrzypiał  pod łapkami, a oddechy wyglądały jak białe dymki. Pyszczki tak  drętwiały,  że  nie  można  ich  było  nawet zmarszczyć.

–  Ale  mocno  tnie!  –  po  wiedziała  mała Mi z zachwytem,skacząc po zamarzniętym brzegu morza.

– Nie mogłabyś skakać trochę wolniej? – poprosił Muminek.  – Jak by nie było, to jest pogrzeb.

Lodowate powietrze zatykało go, ledwie mógł oddychać.

– Nie  wiedziałam, że masz brwi – powiedziała mała Mi. – Teraz zrobiły się białe i wyglądasz na jeszcze  bardziej speszonego niż zwykle.

– To szron – objaśniła rzeczowo Too-tiki. – A teraz bądź cicho, bo ani ty, ani ja nic nie wiemy o pogrzebach.

Muminek ucieszył się. Zaniósł wiewiórkę pod  dom  i  położył przed koniem ze śniegu.

Potem  wszedł  po sznurowej drabinie na dach i wsunął się do ciepłego, uśpionego salonu.

Przeszukał szuflady. Poprzewracał wszystko do  góry  nogami, ale nie znalazł tego, co chciał znaleźć.

Wtedy  podszedł  do łóżka swojej Mamy i szepcząc jej do ucha spytał o coś. Westchnęła i odwróciła się na  drugi  bok.  Muminek jeszcze raz szepnął pytanie.

Wówczas  Mama,  z  głębokim kobiecym zrozumieniem dla wszystkiego, co zachowuje tradycję, odpowiedziała przez sen:

– Żałobne opaski… są w mojej szafie… na górnej  półce… na prawo… – po czym znowu zapadła w sen.

Muminek wyjął spad schodów drabinę i przystawił ją do szafy.

Na  pierwszej  półce  znalazł  pudełko  z  tymi   wszystkimi niepotrzebnymi  rzeczami,  które  czasem się przydają, a nawet są nieodzowne. Były tam między innymi czarne żałobne i złote wstążki na  duże uroczystości i klucz od domu, i korkociąg do szampana, i klej do porcelany, i zapasowe mosiężne gałki do łóżek.

Kiedy Muminek wyszedł na dwór, miał na ogonie czarną żałobną opaskę. Potem zawiązał kokardę Too-tiki na czapce.

Ale mała Mi odmówiła dekoracji.

–  Jeżeli  jestem smutna, to nie muszę tego uzewnętrzniać za pomocą  okardki – powiedziała.

– J e ż e l i  jesteś smutna, to tak – rzekł Muminek. –  Ale ty nie jesteś smutna.

–  Nie – powiedziała mała Mi. – Nie mogę. Mogę tylko być wesoła albo zła. Czy to  wiewiórce  pomoże,  że  będę  smutna?  Ale jeżeli  się  rozzłoszczę na Lodową Panią, to może się zdarzyć, że kiedyś ugryzę ją w nogę. I może wtedy będzie się wystrzegać, żeby nie  drapać  małych wiewiórek za uchem tylko dlatego, że są takie ładne i puszyste.

– Coś w tym jest – powiedziała Too-tiki. –  Ale  co najdziwniejsze, Muminek też ma rację. Więc co robimy dalej?

–  Teraz wykopię dołek – powiedział Muminek. – Tu jest jedno miłe miejsce, gdzie zwykle rosną margerytki.

– Ale, mój kochany przyjacielu – powiedziała z żalem Too-tiki  –  ziemia jest zmarznięta i twarda jak kamień. Nie można by w niej zakopać nawet świerszcza.

Muminek spojrzał na nią bezradnie. Nikt się nie  odezwał.  I właśnie  w tej chwili koń ze śniegu schylił głowę i ostrożnie zaczął obwąchiwać wiewiórkę. Popatrzył na Muminka swoimi  oczyma  z lusterek, spokojnie pomachując przy tym miotlanym ogonem.

Jednocześnie  niewidzialna  mysz  zaczęła wygrywać na flecie jakąś smutną melodię. Muminek z wdzięcznością kiwnął głową.

Wówczas  koń  ze  śniegu  podniósł  wiewiórkę  (z   czepkiem kąpielowym, ogonem i ze wszystkim), położył ją sobie na grzbiecie i cały orszak ruszył na brzeg morza.

Idąc Too-tiki śpiewała:

Była raz mała wiewiórka,

bardzo mała wiewiórka.

Nie miała wiele rozumu,

ale była ciepła i puszysta.

Teraz jest zimna, zupełnie zimna,

a jej małe nóżki są sztywne.

Lecz jeszcze wciąż mała wiewiórka

ma najpiękniejszy ogon na świecie.

Kiedy koń poczuł twardy lód pod kopytami, podrzucił głową, a oczy mu zabłysły. I nagle skoczył radośnie i ruszył galopem.

Niewidzialna mysz przeszła na wesołą, szybką melodię. Koń ze śniegu  z  wiewiórką  na  grzbiecie  biegł  galopem coraz dalej i dalej. W końcu był już tylko kropką na horyzoncie.

– Nie wiem,  czy  stało  się  dobrze  –  powiedział  Muminek zaniepokojony.

– Nie mogło się stać lepiej – odpowiedziała Too-tiki.

– Owszem,  mogło  –  rzekła  mała  Mi. – Gdybym dostała ten piękny ogon na mufkę!