Rozdział trzeci/ глава 3
Wielki mróz
Teraz wszystkie zegary znów chodziły. Muminek nakręcił je, żeby czuć się mniej samotnie. A ponieważ czas i tak się zagubił, nastawił zegary na różne godziny – może któraś z nich była właściwa?
Od czasu do czasu biły, czasem dzwonił budzik i to go pocieszało. Nie mógł jednak zapomnieć rzeczy, która była okropna – tego mianowicie, że słońce nie wschodziło. Ranek za rankiem rozjaśniały się ledwie do brzasku, który przechodził wolno w długą noc zimową; samo słońce nie pokazywało się nigdy. Zagubiło się po prostu lub może potoczyło się gdzieś we wszechświat. Początkowo Muminek nie chciał w to wierzyć. I długo czekał.
Chodził co dzień nad brzeg morza i siedział wyczekując z pyszczkiem zwróconym na wschód. Ale nic się nie działo. Wracał więc do domu, zamykał za sobą klapę na dachu i zapalał długi rząd świec na gzymsie kominka. Ów ktoś, kto mieszkał pod kuchenną szafką, nadal nie wychodził, żeby coś zjeść, i żył najwidoczniej jakimś tajemniczym, pełnym znaczenia, samotnym życiem.
Buka włóczyła się po lodzie pogrążona we własnych myślach, których nikt nie znał, a w szafie w kabinie coś niebezpiecznego ukrywało się za płaszczami kąpielowymi. I co można było na to poradzić?
Wszystko to istniało, choć nikt nie wiedział dlaczego, i było się wobec tego zupełnie bezradnym.
Muminek znalazł na strychu duże tekturowe pudełko z kalkomaniami i zatopił się w tęsknym zachwycie nad ich pięknością. Były tam kwiaty i wschody słońca, i małe wózki z kolorowymi kołami. Lśniące i pełne spokoju obrazki, które przypominały utracony świat.
Najpierw rozłożył je na podłodze w salonie. Potem przyszło mu na myśl, żeby je porozlepiać na ścianach.
Przylepiał je wolno i starannie, żeby starczyło na długo, a ładniejsze umieścił nad swoją śpiącą Mamą.
Przylepiając doszedł do lustra, a wtedy zauważył, że na ścianie nie ma dużej srebrnej tacy. Wisiała zawsze po prawej stronie lustra na wstążce z czerwonym krzyżykowym haftem, teraz zaś była tam tylko wstążka i ciemny owal na tapecie.
Bardzo się tym zaniepokoił, gdyż wiedział, że była to ukochana taca Mamy. Stanowiła skarb rodzinny i nie wolno jej było nigdy używać, była też jedynym przedmiotem, który czyściło się do połysku na święta.
Strapiony Muminek obszedł cały dom, ale tacy nie znalazł. Stwierdził natomiast, że brakuje również wielu innych rzeczy – poduszek i kołder, mąki i cukru, i rondli. Nawet kapturka na imbryk*, tego z haftowaną różą.
*Kapturek na imbryk – rodzaj pokrowca, nakładanego na imbryk z
gorącą herbatą lub kawą dla utrzymania ciepła.
Muminek przejął się tym bardzo, ponieważ czuł się odpowiedzialny wobec śpiącej rodziny. Początkowo podejrzewał tego kogoś, kto mieszkał pod kuchenną szafką. Pomyślał też o Buce i o tym czymś, co siedziało w szafie kabiny. Właściwie mógł to zrobić ktokolwiek bądź, zima bowiem pełna była dziwnych stworzeń, postępujących w sposób niezrozumiały i nieobliczalny.
“Muszę zapytać Too-tiki – pomyślał Muminek. – Miałem co prawda zamiar ukarać słońce i nie wychodzić z domu, aż ono wróci. Ale teraz to jest ważniejsze”.
.oOo.
Kiedy Muminek wyszedł w szary półmrok, przed werandą stał obcy biały koń i patrzył na niego lśniącymi oczami.
Muminek ukłonił się ostrożnie, ale koń nawet nie drgnął.
Wtedy Muminek stwierdził, że koń jest ulepiony ze śniegu. Miotła z drewutni zastępowała ogon, a oczy zrobione były z małych lusterek. Zobaczył siebie w tych lustrzanych oczach i przestraszył się. Omijając konia, szybko poszedł w stronę nagich krzaków jaśminu.
“Żeby tu było jedno stworzenie, które bym znał od dawna! – myślał Muminek. – Ktoś, kto nie byłby tajemniczy, ale zupełnie zwyczajny. Ktoś, kto też obudził się i nie może się rozeznać w tym wszystkim. Mógłbym mu powiedzieć: ťHej! Okropne zimno, nie?
Słuchaj, czy to nie głupio z tym śniegiem? A widziałeś, jak wyglądają krzaki jaśminu? Pamiętasz, latem…Ť Czy coś w tym rodzaju”.
Na poręczy mostu siedziała Too-tiki i śpiewała:
Jestem Too-tiki i zrobiłam konia,
białego konia, który galopuje,
który przed nocą umyka po lodzie,
białego, uroczystego konia, który galopuje
i niesie wielki mróz na swoim grzbiecie.
Po tym następował niezrozumiały refren.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Muminek onieśmielony.
– Chcę przez to powiedzieć, że wieczorem oblejemy go wodą z rzeki – odpowiedziała Too-tiki. – Wtedy przez noc zamarznie i będzie z lodu. A jak przyjdzie wielki mróz, pogalopuje i nigdy już nie wróci.
Muminek milczał przez chwilę. Potem powiedział:
– Ktoś wynosi rzeczy z domu Tatusia.
– To chyba tylko dobrze – rzekła Too-tiki wesoło. – Masz o wiele za dużo rzeczy wokół siebie. Takich, które wspominasz, i takich, o których marzysz.
Następnie zaczęła śpiewać drugą zwrotkę.
Muminek zawrócił na pięcie i odszedł. “Ona mnie nie rozumie” – pomyślał. Słyszał za sobą triumfalną pieśń Too-tiki.
– Śpiewaj sobie, śpiewaj – mruknął bliski płaczu i zły. – Śpiewaj o tej swojej paskudnej zimie z czarnym lodem i z tym niemiłym koniem ze śniegu, i z tymi wszystkimi, co nigdy się nie pokazują i tylko się chowają, i są dziwni!
Gramoląc się w górę po zboczu kopnął śnieg; łzy zamarzły mu na pyszczku. I nagle zaczął śpiewać własną piosenkę.
Darł się i krzyczał, jak mógł najgłośniej, żeby Too-tiki usłyszała go i żeby się rozzłościła.
A oto jak brzmiała gniewna piosenka Muminka o lecie:
Słuchajcie, dzieci zimy, które boicie się słońca,
to wy pokryłyście mrokiem dolinę dawniej kwitnącą.
Wiatr niesie śnieg i wyje, i pędzi w szalonym biegu,
a ja – samotny, w rozpaczy, uciekam, uciekam od śniegu.
I chciałbym upaść i płakać, znużony wichrem i mrozem;
i widzę moją werandę niebieską, widzę błyszczące morze.
Do światła, ciepła, do słońca tęsknię i sił już nie mam.
Ach, wiedzcie, nie dla mnie jest wasza okrutna zima!
– Jak moje słońce się pokaże i spojrzy na was, to zobaczycie, jak głupio wyglądacie! – krzyknął nie zwracając już uwagi na to, żeby było do rymu.
Wtedy zamieszkam w słoneczniku
i będę leżał na brzuchu w gorącym piasku,
a okno będzie cały dzień otwarte
na ogród i na trzmiele,
i na jaskrawoniebieskie niebo
z moim własnym
pomarańczowożółtym słońcem!
Zrobiło się strasznie cicho, kiedy Muminek skończył swoją pełną buntu piosenkę.
Stał bez ruchu i nasłuchiwał, ale nikt mu się nie sprzeciwił.
“Musiało się coś stać” – pomyślał trzęsąc się.
I tak było istotnie.
Ze szczytu pagórka coś zjeżdżało. Jechało w tumanach lśniącego śniegu i krzyczało:
– Z drogi! Uwagaaa!
Muminek stał bez ruchu i tylko patrzył
Prosto na niego sunęła srebrna taca, a na niej kapturek do imbryka. “Too-tiki polała je rzeczną wodą – pomyślał Muminek przerażony -i ożyły. Teraz lecą galopem i nigdy już nie wrócą…”
W tej samej chwili nastąpiło zderzenie. Muminek poleciał głęboko w śnieg i siedząc w nim z głową usłyszał śmiech Too-tiki. Potem jeszcze inny śmiech, śmiech, jakim śmiać się mogła tylko jedna jedyna osoba na świecie.
– Mi! – krzyknął Muminek z pyszczkiem pełnym śniegu. Czym prędzej wygramolił się uradowany, pełen oczekiwania. Rzeczywiście na śniegu siedziała Mi. W kapturku na imbryk wycięła dziury na głowę i na ręce, a na środku brzucha miała wyhaftowaną różę.
– Mi! – zawołał Muminek. – Ach, ty nie wiesz… Wszędzie jest tak obco, tak samotnie… Pamiętasz ostatnie lato, kiedy…
– Ale teraz jest zima – odpowiedziała Mi wyciągając srebrną tacę ze śniegu. – Pięknego koziołka się fiknęło, co?!
– Obudziłem się i nie mogłem już zasnąć – opowiadał Muminek. – Drzwi nie dały się otworzyć, a słońce gdzieś się zapodziało, i nawet ten, co mieszka pod szafką, nie…
– Tak, tak – przytaknęła wesoło mała Mi. – A potem przylepiałeś obrazki na ścianach. Nic się nie zmieniłeś. Ciekawa jestem, czy ta taca nie jechałaby prędzej, gdyby ją nasmarować stearyną?
– Niezły pomysł – odparła Too-tiki.
– Prawdopodobnie po lodzie będzie sunąć jeszcze szybciej – orzekła Mi. – Jeśli w domu Muminków znajdzie się coś na żagiel.
– I jeśli wiatr się utrzyma – dopowiedziała Too-tiki.
Muminek patrzył na nie i zastanawiał się.
Potem rzekł spokojnie:
– Mogę wam pożyczyć mój namiot.
.oOo.
Po południu Too-tiki wyczuła nosem, że nadchodzi wielki
mróz. Oblała konia wodą z rzeki i naniosła drzewa do kabiny.
– Siedźcie dziś w domu, bo ona już idzie – powiedziała.
Niewidzialne myszki kiwnęły głowami, a z szafy zaszemrało potakująco. Too-tiki wyszła, żeby ostrzec innych.
– Nie denerwuj się – powiedziała mała Mi. – Na pewno wejdę do domu, kiedy poczuję, że szczypie mnie w palce u nóg.
A Mimblę zawsze można przykryć wiązką słomy – dodała wys terowawszy srebrną tacę na lód.
Too-tiki dalej szła w stronę doliny. Po drodze spotkała wiewiórkę z pięknym ogonem.
– Wieczorem siedź w domu, bo nadchodzi wielki mróz – ostrzegła ją.
– Dobrze, dobrze – odpowiedziała wiewiórka. – Czy nie widziałaś przypadkiem szyszki, którą gdzieś tu schowałam?
– Nie – odrzekła Too-tiki. – Ale obiecaj, że nie zapomnisz, co ci powiedziałam. Siedź w domu, kiedy zmierzch zapadnie. To ważne.
Wiewiórka z roztargnieniem kiwnęła głową.
Too-tiki poszła dalej i wspięła się po drabince linowej do domu Muminków.
Otworzyła klapę w dachu i zawołała Muminka.
Muminek zajęty był cerowaniem majtek kąpielowych swojej rodziny czerwoną bawełną.
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że idzie wielki mróz – powiedziała Too-tiki.
– Jeszcze większy? – spytał Muminek. – A jakiej wielkości one bywają?
– Ten jest najniebezpieczniejszy – odpowiedziała Too-tiki. – Ona przychodzi o zmierzchu, kiedy niebo robi się zielone, prosto z morza.
– To to jest ona? – spytał Muminek.
– Tak, i bardzo piękna – odparła Too-tiki. – Ale jeżeli spojrzysz jej prosto w twarz, zamarzniesz na lód. Zrobisz się zupełnie jak sucharek i każdy będzie mógł połamać cię na małe kawałki. Dlatego musisz dzisiaj wieczorem siedzieć w domu.
Potem Too-tiki znowu wyszła na dach.
Muminek zszedł do piwnicy i dosypał torfu do pieca. Następnie przykrył całą rodzinę dywanami, nakręcił zegary i wyszedł z domu. Czuł bowiem, że chce być w towarzystwie, kiedy przyjdzie ta Lodowa Pani.
.oOo.
Kiedy Muminek doszedł do kabiny kąpielowej, niebo było jeszcze bledsze i bardziej zielonkawe niż przedtem. Wiatr ustał, a martwe trzciny stały nieruchomo nad lodem.
Słuchał i zdawało mu się, że sama cisza wydaje niski, śpiewny dźwięk. Może to woda ścinała się w lód coraz głębiej i głębiej w morzu.
W kabinie było ciepło, a na środku stołu stał niebieski im bryk do herbaty Mamy Muminka.
Usiadł na ogrodowym krześle i spytał:
– Kiedy ona przyjdzie?
– Niedługo – powiedziała Too-tiki. – Ale nie potrzebujesz się denerwować.
– To nie ona mnie denerwuje – powiedział Muminek. – To ci inni mnie denerwują. Ci, o których nic nie wiem. Ten, co mieszka pod szafką. I ten w szafie tam w rogu. I Buka, która tylko patrzy i nie mówi ani słowa.
Too-tiki potarła pyszczek i zastanowiła się przez chwilę.
– Widzisz – powiedziała – tyle jest tego, co nie znajduje sobie miejsca ani latem, ani jesienią, ani na wiosnę. To wszystko, co jest nieśmiałe i zagubione. Niektóre rodzaje nocnych zwierząt i tacy, którzy nigdzie nie pasują i w których nikt nie wierzy… Trzymają się na uboczu cały rok. A potem kiedy jest spokojnie i biało i kiedy noce stają się długie, a wszyscy posnęli snem zimowym – wtedy wychodzą.
– Znasz ich? – spytał Muminek.
– Niektórych – odpowiedziała Too-tiki. – Tego na przykład, który mieszka pod szafką, znam bardzo dobrze. Ale on, jak się wydaje, chce żyć w ukryciu, więc nie mogę was sobie przedstawić.
Muminek kopnął nogę od stołu i westchnął.
– Pewnie, pewnie – powiedział. – Ale ja nie chcę żyć w ukryciu. Wpadło się w coś zupełnie nowego i nikt nawet nie zatroszczy się i nie spyta, w jakim świecie żyło się przedtem. Nawet mała Mi nie ma ochoty porozmawiać o prawdziwym świecie.
– Skąd można wiedzieć, który jest prawdziwy – powiedziała Too-tiki z nosem przy szybie. – O, właśnie idzie Mi!
Mała Mi pchnęła drzwi i z łoskotem rzuciła tacę na podłogę.
– Żagiel ujdzie – powiedziała. – A czego teraz potrzebuję, to mufki. Z tej poduszeczki Mamy Muminka do przykrywania jaj, żeby nie wystygły, nigdy nie byłoby mufki, więc nic się nie stało, że wycięłam w niej dziury. Ale teraz wygląda tak, że wstyd byłoby ją dać nawet jakiemuś wysiedlonemu jeżowi*.
*Wysiedlony jeż to taki jeż, który wbrew swej woli został wyrzucany ze swojego domu i który nie zdążył nawet zabrać z sobą szczoteczki do zębów. (Uwaga autorki).
– Widzę to właśnie – powiedział Muminek i spojrzał ponuro na poduszeczkę.
Mi rzuciła poduszeczkę na podłogę, a któraś z niewidzialnych myszek natychmiast wsunęła ją do pieca.
– No, a ona prędko przyjdzie? – spytała Mi.
– Zdaje mi się, że tak – odpowiedziała Too-tiki poważnie. – Chodźmy zobaczyć.
Wyszli na pomost i zaczęli wietrzyć zwróceni ku morzu. Wieczorne niebo było zielone, a cały świat wyglądał, jakby go zrobiono z cienkiego szkła. Cisza była absolutna, a drobne gwiazdy świeciły zewsząd i przeglądały się w lodzie. I był straszliwy mróz.
– Tak, idzie – powiedziała Too-tiki. – Wejdźmy do domu.
Mysz pod stołem przestała grać.
W dali, po zamarzniętym morzu, szła Lodowa Pani. Była biała jak stearyna, ale jeśli patrzyło się na nią przez szybę z prawej strony, była czerwona, a widziana przez lewą była jasnozielona.
Muminek poczuł nagle, że szyba zrobiła się tak zimna, że aż pyszczek go zabolał; cofnął się ostrożnie.
Usiedli koło piecyka i czekali.
– Nie patrzcie w tamtą stronę – powiedziała Too-tiki.
– Ojej, ktoś mi wlazł na kolana – krzyknęła mała Mi zdziwiona i spojrzała na swoją spódnicę, na której nic nie było widać.
– To moje myszy się boją – wyjaśniła jej Too-tiki. – Siedź spokojnie, zaraz sobie pójdą.
Lodowa Pani mijała ich kabinę. Może spojrzała w okno, bo przez pokój przeszedł lodowaty powiew, a czerwony żelazny piecyk zbladł. Lecz nie trwało to długo; w chwilę później było już po wszystkim. Niewidzialne myszy, zawstydzone, zeskoczyły z kolan małej Mi, po czym wszyscy rzucili się do okna, żeby popatrzeć.
Lodowa Pani stała na skraju trzcin odwrócona do nich plecami; pochyliła się nad śniegiem.
– To wiewiórka – powiedziała Too-tiki. – Zapomniała, że ma siedzieć w domu.
Lodowa Pani pochyliła twarz nad wiewiórką i podrapała ją za uchem.
Wiewiórka patrzyła na nią oczarowana, prosto w jej zimne, niebieskie oczy. Lodowa Pani uśmiechnęła się lekko i poszła dalej.
A na szlaku jej drogi pozostała ta zwariowana wiewiórka,sztywna, zdrętwiała, z nóżkami sterczącymi w powietrzu.
– Niedobrze – powiedziała ponuro Too-tiki i naciągnęła czapkę na uszy. Otworzyła drzwi i śnieżna kurzawa wtargnęła do środka. Po chwili Too-tiki wróciła i położyła wiewiórkę na stole.
Niewidzialne myszy wyskoczyły z gorącą wodą i owinęły wiewiórkę ciepłym ręcznikiem. Ale jej łapki wciąż sterczały do góry sztywno i żałośnie, a wąsiki ani drgnęły.
– Ona zupełnie umarła – powiedziała mała Mi rzeczowo.
– W każdym razie zobaczyła coś ładnego, zanim umarła – rzekł Muminek drżącym głosem.
– No, tak – odpowiedziała Mi. – Ale teraz już tego nie pamięta. Mam zamiar zrobić sobie śliczną mufeczkę z jej ogona.
– Nie zrobisz tego! – wybuchnął Muminek wzburzony. – Musi być pochowana z ogonem. Bo ona będzie pochowana, prawda Too-tiki?
– Hm – odparła Too-tiki. – Nie wiadomo, czy kogoś, kto już nie żyje, może jeszcze cieszyć jego własny ogon.
– Moja kochana – prosił Muminek. – Nie mów, że ona nie żyje. To jest takie straszne.
– Skoro się nie żyje, to się nie żyje – odpowiedziała Tootiki łagodnie. – Ta wiewiórka stanie się powoli ziemią. A jeszcze później wyrosną z niej drzewa, po których skakać będą nowe wiewiórki. Czy to takie smutne?*
*Jeżeli czytelnik zacznie płakać, niech szybko zajrzy na str. 165. (Uwaga autorki).
– Może i nie – odparł Muminek i wytarł sobie pyszczek. – Ale w każdym razie musi być pochowana jutro, i to razem z ogonem i ze wszystkim, i będzie miała bardzo ładny i porządny pogrzeb.
.oOo.
Nazajutrz w kabinie było bardzo zimno. Ogień palił się jeszcze w żelaznym piecyku, ale widać było, że niewidzialne myszki są zmęczone. W imbryku, który Muminek przyniósł z domu, była pod przykrywką cienka warstwa lodu.
Muminek zresztą podziękował za kawę, której nie chciał pić z powodu śmierci wiewiórki.
– Musisz mi teraz dać mój płaszcz kąpielowy – zwrócił się uroczyście do Too-tiki – bo Mama mówiła, że na pogrzebach zawsze się marznie.
– Odwróć się i licz do dziesięciu – powiedziała Too-tiki.
Muminek odwrócił się do okna i liczył. Gdy doszedł do ośmiu, Too-tiki zamknęła szafę i podała mu jego niebieski płaszcz kąpielowy.
– Żeś ty pamiętała, że mój jest niebieski – ucieszył się Muminek. Wsunął zaraz ręce do kieszeni, ale okularów słonecznych nie znalazł. Było w nich natomiast trochę piasku i krągły jak kulka biały kamyk.
Ścisnął kamyk w łapce. W jego krągłości było owo poczucie bezpieczeństwa, jakie dawało lato, czuło się niemal, że kamyk jest jeszcze ciepły od słońca.
– Masz taką minę, jakbyś trafił nie na to przyjęcie, na które zostałeś zaproszony – powiedziała mała Mi.
Muminek nawet nie spojrzał na nią.
– Idziecie na pogrzeb czy nie idziecie? – spytał z godnością.
– Jasne, że idziemy – odpowiedziała Too-tiki. – Ona była na swój sposób miłą wiewiórką.
Zapakowali wiewiórkę w stary czepek kąpielowy i wyszli na srogi mróz.
Śnieg skrzypiał pod łapkami, a oddechy wyglądały jak białe dymki. Pyszczki tak drętwiały, że nie można ich było nawet zmarszczyć.
– Ale mocno tnie! – po wiedziała mała Mi z zachwytem,skacząc po zamarzniętym brzegu morza.
– Nie mogłabyś skakać trochę wolniej? – poprosił Muminek. – Jak by nie było, to jest pogrzeb.
Lodowate powietrze zatykało go, ledwie mógł oddychać.
– Nie wiedziałam, że masz brwi – powiedziała mała Mi. – Teraz zrobiły się białe i wyglądasz na jeszcze bardziej speszonego niż zwykle.
– To szron – objaśniła rzeczowo Too-tiki. – A teraz bądź cicho, bo ani ty, ani ja nic nie wiemy o pogrzebach.
Muminek ucieszył się. Zaniósł wiewiórkę pod dom i położył przed koniem ze śniegu.
Potem wszedł po sznurowej drabinie na dach i wsunął się do ciepłego, uśpionego salonu.
Przeszukał szuflady. Poprzewracał wszystko do góry nogami, ale nie znalazł tego, co chciał znaleźć.
Wtedy podszedł do łóżka swojej Mamy i szepcząc jej do ucha spytał o coś. Westchnęła i odwróciła się na drugi bok. Muminek jeszcze raz szepnął pytanie.
Wówczas Mama, z głębokim kobiecym zrozumieniem dla wszystkiego, co zachowuje tradycję, odpowiedziała przez sen:
– Żałobne opaski… są w mojej szafie… na górnej półce… na prawo… – po czym znowu zapadła w sen.
Muminek wyjął spad schodów drabinę i przystawił ją do szafy.
Na pierwszej półce znalazł pudełko z tymi wszystkimi niepotrzebnymi rzeczami, które czasem się przydają, a nawet są nieodzowne. Były tam między innymi czarne żałobne i złote wstążki na duże uroczystości i klucz od domu, i korkociąg do szampana, i klej do porcelany, i zapasowe mosiężne gałki do łóżek.
Kiedy Muminek wyszedł na dwór, miał na ogonie czarną żałobną opaskę. Potem zawiązał kokardę Too-tiki na czapce.
Ale mała Mi odmówiła dekoracji.
– Jeżeli jestem smutna, to nie muszę tego uzewnętrzniać za pomocą okardki – powiedziała.
– J e ż e l i jesteś smutna, to tak – rzekł Muminek. – Ale ty nie jesteś smutna.
– Nie – powiedziała mała Mi. – Nie mogę. Mogę tylko być wesoła albo zła. Czy to wiewiórce pomoże, że będę smutna? Ale jeżeli się rozzłoszczę na Lodową Panią, to może się zdarzyć, że kiedyś ugryzę ją w nogę. I może wtedy będzie się wystrzegać, żeby nie drapać małych wiewiórek za uchem tylko dlatego, że są takie ładne i puszyste.
– Coś w tym jest – powiedziała Too-tiki. – Ale co najdziwniejsze, Muminek też ma rację. Więc co robimy dalej?
– Teraz wykopię dołek – powiedział Muminek. – Tu jest jedno miłe miejsce, gdzie zwykle rosną margerytki.
– Ale, mój kochany przyjacielu – powiedziała z żalem Too-tiki – ziemia jest zmarznięta i twarda jak kamień. Nie można by w niej zakopać nawet świerszcza.
Muminek spojrzał na nią bezradnie. Nikt się nie odezwał. I właśnie w tej chwili koń ze śniegu schylił głowę i ostrożnie zaczął obwąchiwać wiewiórkę. Popatrzył na Muminka swoimi oczyma z lusterek, spokojnie pomachując przy tym miotlanym ogonem.
Jednocześnie niewidzialna mysz zaczęła wygrywać na flecie jakąś smutną melodię. Muminek z wdzięcznością kiwnął głową.
Wówczas koń ze śniegu podniósł wiewiórkę (z czepkiem kąpielowym, ogonem i ze wszystkim), położył ją sobie na grzbiecie i cały orszak ruszył na brzeg morza.
Idąc Too-tiki śpiewała:
Była raz mała wiewiórka,
bardzo mała wiewiórka.
Nie miała wiele rozumu,
ale była ciepła i puszysta.
Teraz jest zimna, zupełnie zimna,
a jej małe nóżki są sztywne.
Lecz jeszcze wciąż mała wiewiórka
ma najpiękniejszy ogon na świecie.
Kiedy koń poczuł twardy lód pod kopytami, podrzucił głową, a oczy mu zabłysły. I nagle skoczył radośnie i ruszył galopem.
Niewidzialna mysz przeszła na wesołą, szybką melodię. Koń ze śniegu z wiewiórką na grzbiecie biegł galopem coraz dalej i dalej. W końcu był już tylko kropką na horyzoncie.
– Nie wiem, czy stało się dobrze – powiedział Muminek zaniepokojony.
– Nie mogło się stać lepiej – odpowiedziała Too-tiki.
– Owszem, mogło – rzekła mała Mi. – Gdybym dostała ten piękny ogon na mufkę!