Rozdział czwarty/ глава 4
Tajemnicze istoty
W kilka dni po pogrzebie wiewiórki Muminek zauważył, że ktoś świsnął sporo torfu z szopy.
Od wrót ciągnął się w śniegu szeroki ślad, jak gdyby ktoś wlókł za sobą worki.
“To nie mogła być Mi – pomyślał Muminek. – Jest o wiele za mała, a Too-tiki bierze tylko to, czego potrzebuje. To musiała być Buka”.
Z najeżonym futerkiem ruszył za śladem. Nie było przecież nikogo poza nim, kto mógł pilnować torfu rodziny Muminków – była to więc sprawa jego honoru.
Ślad kończył się na pagórku za grotą.
Leżały tam złożone na stos worki z torfem. Na szczycie tego stosu stała ławka ogrodowa rodziny Muminków, ta, której w sierpniu odpadła noga.
– Ta ławka uświetni efekt! – odezwała się Too-tiki wychylając się zza worków. – Jest stara i sucha jak pieprz.
– Na pewno – powiedział Muminek. – Jest w naszej rodzinie już od dawna. Można by ją zreperować.
– Albo zrobić nową – odrzekła Too-tiki. – Chcesz posłuchać piosenki o Too-tiki, która rozpaliła wielkie zimowe ognisko?
– Proszę bardzo – odparł Muminek spokojnie.
Wówczas To-tiki obracając się powoli i przytupując w śniegu zaczęła śpiewać:
Rozlega się dźwięk,
samotny i dziwny,
dziki i spokojny -
głucho brzmi bęben.
Trzeszczy ognisko,
płonie w białym śniegu,
kołyszą się ogony,
tańczą w białym śniegu.
Głucho brzmi bęben
w czarną, czarną noc.
– Dość mam tej czarnej nocy! – krzyknął Muminek. – Nie chcę dalej słuchać. Jest mi zimno! Jestem sam! Chcę, żeby wróciło słońce!
– Przecież właśnie dlatego rozpalamy dzisiejszej nocy to wielkie zimowe ognisko – odpowiedziała Too-tiki. – Jutro będziesz miał z powrotem swoje słońce.
– Moje słońce – powtórzył Muminek drżącym głosem.
Too-tiki przytaknęła głową i podrapała się po pyszczku. Muminek długo milczał. Potem spytał ostrożnie:
– Myślisz, że ono zauważy, czy ta ławka tu jest, czy jej nie ma?
– Posłuchaj mnie – powiedziała Too-tiki surowo. – To ognisko jest tysiąc lat starsze od twojej ławki. Możesz być dumny z tego,że w ogóle została tu przyniesiona.
Wtedy Muminek nic już nie powiedział. “Będę musiał wytłumaczyć to jakoś rodzinie – pomyślał. – Może woda przyniesie i wyrzuci na ląd jakieś drzewo, które się nada do pieca, i nową ławkę ogrodową, kiedy przyjdą wiosenne roztopy”.
Stos stawał się coraz większy i większy. Na pagórek wciągano uschłe drzewa, spróchniałe pnie, stare beczki i deski, znalezione nad brzegiem morza. Muminek czuł, że wokół aż roi się od tłumu, ale nikogo nie było widać.
Przyszła także mała Mi wlokąc za sobą swoje tekturowe pudełko.
– Już go nie potrzebuję – powiedziała. – O wiele lepiej zjeżdża się na srebrnej tacy. A mojej siostrze, jak widać, dobrze śpi się w dywanie z salonu. Kiedy rozpalamy?
– Jak wzejdzie księżyc – powiedziała Too-tiki.
Muminek przez cały wieczór czuł wielkie napięcie. Chodził z pokoju do pokoju i zapalił więcej świec niż zwykle. Czasem przystawał wsłuchując się w oddechy śpiących i lekkie trzaskanie w ścianach, gdy mróz się wzmagał.
Był pewien, że teraz cały ten tajemniczy ludek wyjdzie ze swoich kryjówek, owe nierzeczywiste i lękające się światła istoty, o których mówiła Too-tiki. Zejdą się chyłkiem przy wielkim ognisku, które rozpalą wszystkie małe stworzonka, aby poruszyć ciemności i mróz. Nareszcie je zobaczy.
Muminek zapalił lampę naftową i wszedł na strych.
Otworzył klapę w dachu. Księżyca nie było jeszcze widać, ale zorza polarna lekko oświetlała dolinę. Na dole, przy moście, sunął szereg pochodni, otoczonych przez tańczące cienie. Zmierzały w kierunku morza i pagórka.
Muminek z zapaloną lampą ostrożnie zszedł po drabinie. Ogród i las pełne były nieuchwytnych blasków i szeptów, a wszystkie ślady prowadziły w stronę pagórka.
Kiedy doszedł nad brzeg morza, sinobiały i straszliwie odległy księżyc wznosił się nad taflą lodu. Coś poruszyło się koło niego. Spojrzał w dół – prosto w złe i błyszczące oczy małej Mi.
– Ale będzie pożar! – powiedziała ze śmiechem. – Jak głupio będzie wyglądała przy nim ta cała pełnia księżyca!
Spojrzeli jednocześnie w stronę pagórka i zobaczyli strzelający pionowo żółty płomień; to Too-tiki podpaliła stos.
I zaraz od dołu do góry ogarnęły go huczące płomienie, które rzucały swoje odbicie prosto na czarną taflę lodu. Jakaś samotna melodyjka szybko przemknęła obok Muminka; to niewidzialna mysz, spóźniwszy się, biegła na zimowy obrzęd.
Duże i małe cienie poruszały się w uroczystych podskokach dokoła ognia. Wtem – ogony zaczęły walić w bębny.
– Już po twojej ławce – rzekła mała Mi.
– Nigdy mi nie była potrzebna – odpowiedział Muminek niecierpliwie. Ślizgając się począł się wdrapywać na okryty lodem pagórek, lśniący w blasku ognia. Śnieg tajał od gorąca i ciepła woda spływała mu po łapkach.
“Wróci słońce – myślał Muminek podniecony. – Koniec z ciemnościami, koniec z samotnością. Można będzie usiąść sobie na werandzie i pogrzać plecy…”
Wszedł na szczyt. Wokół ogniska było gorąco. Niewidzialna mysz zaczęła grać jakąś dziką melodię.
Tańczące cienie odsunęły się i uderzenia w bębny rozległy się po drugiej stronie ognia.
– Dlaczego one odeszły? – spytał Muminek.
Too-tiki popatrzyła na niego swoimi spokojnymi, niebieskimi oczami. Ale nie był pewien, czy go rzeczywiście widziała. Wpatrywała się w swój świat, co roku taki sam, niezmienny świat zimy, obcy dla Muminka, który zwykle spał wówczas w ciepłym domu.
– A gdzie jest ten, co mieszka w szafie w kabinie? – spytał Muminek.
– Co mówisz? – spytała Too-tiki; nie dosłyszała pytania,zajęta własnymi myślami.
– Chcę się zobaczyć z tym, co mieszka w szafie! – powtórzył Muminek.
– Nie wolno mu wychodzić – odpowiedziała Too-tiki. – Nigdy nie wiadomo, co takiemu przyjdzie do głowy.
Cała masa małych, długonogich stworzonek przesunęła się po lodzie jak dym. Ktoś z posrebrzonymi rogami przemknął z tupotem obok Muminka, a nad ogniem, w kierunku północy, bijąc parą wielkich skrzydeł, przeleciało coś czarnego.
Ale wszystko to działo się zbyt szybko, żeby Muminek zdążył się komukolwiek przedstawić.
– Too-tiki, moja kochana – prosił, ciągnąc ją za kaftanik.
– Tam, zobacz, masz tego, który mieszka pod kuchenną szafką.
Było to dość małe zwierzątko z krzaczastymi brwiami; siedziało samotnie, wpatrując się w ogień.
Muminek przysiadł się do niego i powiedział:
– Mam nadzieję, że knackebrode nie był za stary?
Zwierzątko spojrzało na niego, ale nic nie odrzekło.
– Ma pan niebywale krzaczaste brwi – zagaił Muminek próbując uprzejmie nawiązać rozmowę.
Wówczas zwierzątko z krzaczastymi brwiami rzekło:
– Snadaff umuh.
– Co takiego? – spytał Muminek zaskoczony.
– Radamsa – odrzekło zwierzątko ze złością.
– On mówi swoim własnym językiem, a teraz myśli, że go obraziłeś – wyjaśniła Too-tiki.
– Zupełnie nie miałem tego zamiaru – powiedział Muminek i dodał błagalnie: – Radamsa, radamsa.
Wtedy zwierzątko z krzaczastymi brwiami już zupełnie wyszło z siebie, wstało i znikło.
– I co ja teraz mam zrobić! – powiedział Muminek. – Ono będzie mieszkało pod szafką jeszcze cały rok nie wiedząc, że chciałem mu tylko powiedzieć coś miłego!
– Zdarza się – odpowiedziała Too-tiki.
Ławka ogrodowa rozsypała się w deszcz iskier.
Nie było już widać ognia, tylko żar; a woda ze stopionego śniegu gotowała się w szczelinach skalnych. Mysz przestała grać i wszyscy spojrzeli na brzeg morza skuty lodem.
Siedziała tam Buka. W jej okrągłych, małych oczach odbijał się blask ognia, ale poza tym wyglądała jak wielka, bezkształtna,szara masa. Była o wiele większa niż w sierpniu.
Bębny ucichły, gdy Buka zaczęła wspinać się na pagórek. Podeszła prosto do ogniska. I usiadła na nim nie mówiąc ani słowa.
Rozległ się gwałtowny syk i cały pagórek otoczyła para. A kiedy para znikła, żaru już nie było. Zobaczyli tylko wielką,szarą Bukę, od której ziała lodowata mgła.
Muminek uciekł nad brzeg morza. Dopadł Too-tiki i zawołał:
– Co teraz będzie? Czy Buka zgasiła słońce?
– Spokojnie – powiedziała Too-tiki. – Buka przyszła nie po to, żeby zgasić ogień, ale żeby się ogrzać, biedaczka. Ale wszystko, co się pali, gaśnie, kiedy ona na tym usiądzie. Znowu się rozczarowała.
Muminek zobaczył, że Buka wstaje i węszy wśród zmarzniętych kawałków węgla. Podeszła do jego lampy naftowej, która nadal paliła się na stoku góry. Zobaczył, że i lampa zgasła.
Buka stała jeszcze chwilę. Pagórek opustoszał, wszyscy się rozeszli. Potem wróciła na lód i znikła w ciemnościach, równie samotna jak poprzednio.
Muminek ruszył do domu. Nim usnął, ostrożnie pociągnął swoją Mamę za ucho i powiedział:
– To nie było specjalnie miłe przyjęcie.
– No, proszę – mruknęła Mama przez sen. – Ale może następnym razem…
A w kuchni pod szafką siedziało zwierzątko z krzaczastymi brwiami i złościło się.
– Radamsa! – mówiło. – Radamsa – i wzruszało ramionami. I nikt zapewne poza zwierzątkiem nie wiedział, co przez to chciało powiedzieć.
.oOo.
Too-tiki siedziała pod lodem i łowiła ryby. Była wdzięczna morzu, iż od czasu do czasu jego wody opadały na tyle, że można było zejść przez przeręblę koło kabiny i usiąść sobie z wędką na kamieniu. Nad sobą miało się miły zielony sufitz lodu, a u stóp – morze.
Czarna podłoga i zielony sufit ciągnęły się w nieskończoność, aż gdzieś w dali ginęły w ciemnościach.
Obok Too-tiki leżały cztery małe rybki. Jeszcze jedna i będzie zupa rybna.
Nagle posłyszała niecierpliwe kroki na pomoście. Na górze Muminek zapukał do drzwi kabiny. Odczekał chwilę i znowu zapukał.
– Huu! – krzyknęła Too-tiki. – Jestem pod lodem.
Echo wzbiło się pod lodowy sufit: “Huu!” Ślizgało się tam i z powrotem wielokrotnie powtarzając: “Pod lodem!”
Po chwili przez otwór przerębli wsunął się ostrożnie pyszczek. Muminka, a zaraz potem uszy przyozdobione oklapłymi złotymi wstążkami.
Spojrzał w czarną wodę, od której wiało chłodem, i na cztery sztywne rybki obok Too-tiki. Zatrząsł się.
– Wcale nie przyszło! – powiedział.
– Co? – zapytała Too-tiki.
– Słońce! – krzyknął Muminek.
“Słońce” – powtarzało echo. “Słońce, słońce, słońce…” – niosło się pod lodem coraz dalej i coraz słabiej.
Too-tiki wyciągnęła wędkę.
– Niech ci się tak nie śpieszy – powiedziała. – Przychodziło tego dnia każdziuteńkiego roku, więc na pewno zrobi to i dziś. No, cofnij pyszczek, żebym mogła wyjść.
Wygramoliła się z przerębli i usiadła na schodkach do kabiny. Wietrzyła w powietrzu i nasłuchiwała.
– Jeszcze trochę – rzekła. – Usiądź tu i czekaj.
Ślizgając się po lodzie zbliżała się mała Mi. Przysiadła się do nich. Do butów miała poprzywiązywane blaszane przykrywki od słoików.
– Więc znowu ma się czekać na jakieś dziwy – powiedziała. – Chociaż nie mam nic przeciwko odrobinie dziennego światła.
Od strony lądu nadleciały dwie stare wrony i usiadły na dachu kabiny. Minuty mijały.
Nagle wełnisty puszek na grzbiecie Muminka zjeżył się. Na mrocznym niebie, tuż nad horyzontem, zabłysło coś czerwonego; potem zgęstniało w wąskie czerwone pasmo, które rzuciło na lód długie promienie światła.
– Jest! – krzyknął Muminek.
Podniósł małą Mi i pocałował ją w sam środek pyszczka.
– Ech, nie wygłupiaj się! – powiedziała Mi. – Nie ma o co robić tyle hałasu.
– Jest! – krzyczał Muminek. – Będzie wiosna! Będzie ciepło! Wszyscy się pobudzą!
Chwycił cztery rybki i rzucił je wysoko w powietrze. Potem stanął na głowie. Nigdy jeszcze nie czuł się tak szczęśliwy.
W tej samej chwili lód znowu pociemniał.
Wrony podniosły się i wolno odleciały w głąb lądu. Too-tiki pozbierała swoje rybki, a czerwone pasemko schowało się za horyzont.
– Czy ono pożałowało tego, że wyszło?! – zawołał Muminek przerażony.
– Nic dziwnego, skoro tak się zachowujesz – powiedziała Mi odjeżdżając na blaszanych przykrywkach.
– Jutro wróci – pocieszała go Too-tiki. – I będzie trochę większe. Mniej więcej jak skórka od sera. Grunt to spokój.
Powiedziawszy to Too-tiki zeszła pod lód, żeby napełnić rondel na zupę morską wodą.
Rzecz jasna, że miała rację. Dla słońca to nie takie proste wzejść od razu na niebo. Ale, jak wiadomo, nikt nie jest mniej rozczarowany tylko dlatego, że inni mają rację, a nie on.
Muminek siedział z oczyma wbitymi w lód i nagle poczuł, że wzbiera w nim złość. Zaczęło się to w brzuchu jak wszystkie silne uczucia. Czuł się oszukany.
Było mu wstyd, że narobił tyle hałasu i że przewiązał sobie uszy złotymi wstążkami. I w końcu poczuł, że aby się znowu uspokoić, musi zrobić coś, co byłoby zupełnie okropne i niedozwolone. I to zaraz. Zerwał się i przez pomost pobiegł do kabiny. W kabinie podszedł prosto do szafy i otworzył drzwi na oścież.
Wisiały w niej płaszcze kąpielowe. Leżał tam również Paszczak z gumy, którego nigdy nie można było nadmuchać. Wszystko wyglądało jak minionego lata. Ale na podłodze siedziało coś małego i szarego, z długą sierścią i długim pyszczkiem, i wpatrywało się w Muminka.
Lecz po chwili, jakby nagle wstąpiło w nie życie, stworzenie śmignęło po podłodze niczym przeciąg i znikło. Muminek zobaczył tylko, jak podobny do czarnego sznurka ogon prześliznął się przez próg kabiny. Chwaścik na końcu ogona zaczepił się w szparze przy drzwiach, lecz tylko na moment, zaraz bowiem uwolniło go szarpnięcie i stworzenia już nie było.
Do kabiny weszła Too-tiki z rondelkiem w łapkach.
– A więc jednak nie mogłeś się powstrzymać, żeby nie otworzyć tych drzwi – powiedziała.
– Było tam tylko coś w rodzaju starego szczura – wymamrotał Muminek.
– To nie był szczur – powiedziała Too-tiki. – To troll. Taki troll, jakim i ty byłeś, zanim stałeś się Muminkiem. Tak właśnie wyglądałeś tysiąc lat temu.
Muminek nie znalazł odpowiedzi. Poszedł do domu i usiadł w salonie, żeby pomyśleć.
Nieco później przyszła Mi, aby pożyczyć świec stearynowych i cukru.
– Słyszę okropne rzeczy o tobie – powiedziała. – Wypuściłeś z szafy swojego przodka. Podobno jesteście do siebie podobni.
– Ach, przestań! – powiedział Muminek.
Poszedł na strych i odszukał album rodzinny.
Były tam strona po stronie, godne postacie Muminków, najczęściej na tle kaflowych pieców lub na werandach. Lecz ani jedna z nich nie była podobna do trolla w szafie.
“To musi być jakaś omyłka – pomyślał Muminek. – Nie jestem z nim spokrewniony”.
Spojrzał na śpiącego Tatusia. Tylko jego nos był podobny do nosa trolla. A może… tysiąc lat temu?…
Nagle kryształowy żyrandol zaczął dzwonić. Kołysał się z wolna tam i z powrotem,a w środku, pod tiulem, coś się ruszało.
Coś małego i włochatego. Spomiędzy błyszczących kryształowych wisiorków zwisał pionowo długi, czarny ogon.
– To on – wymamrotał Muminek. – Mój przodek zamieszkał w żyrandolu.
Lecz nie wyglądało to zbyt groźnie. Muminek zaczął się już przyzwyczajać do dziwów zimy.
– Jak się masz? – spytał niegłośno.
Troll, ruszając uszami, patrzył na niego wychyliwszy głowę z tiulu.
– Uważaj na żyrandol – mówił dalej Muminek. – To pamiątka
rodzinna.
Troll przekrzywił głowę; przyglądał się Muminkowi z wyrazem napięcia i jak gdyby wsłuchiwał się w jego słowa.
“Teraz zacznie mówić” – pomyślał Muminek. I w tej samej chwili ogarnął go lęk, że przodek coś powie. Może przemówi jakimś obcym językiem jak ten z ogromnymi brwiami. Może się rozzłości i powie “radamsa” albo coś w tym rodzaju. I potem już nigdy nie moglibyśmy się zaprzyjaźnić z sobą.
– Ciii! – szepnął Muminek. – Nic nie mów.
Być może, mimo wszystko byli z sobą spokrewnieni. A krewni,którzy przyszli w odwiedziny, mogą nieraz zostać na długo. A jeśli to jest przodek, może zostać na zawsze. Kto wie? Jeżeli nie będzie teraz ostrożny, on może go źle zrozumieć i rozzłościć się.
A wtedy byliby zmuszeni przez całe życie mieszkać ze złym przodkiem.
– Ciii! – powtórzył Muminek. – Ciiicho!
Przodek potrząsnął kryształowym żyrandolem, ale nic nie powiedział.
“Pokażę mu, jak mieszkamy – pomyślał Muminek. – Tak zrobiłaby Mama, gdyby przyjechał do nas w odwiedziny jakiś krewny”.
Wziął lampę i oświetlił piękny, ręcznie malowany obraz wiszący przy oknie. Obraz ten był zatytułowany “Filifionka”. Troll popatrzył na obraz i wzdrygnął się.
Muminek podszedł do pluszowej kanapy i oświetlił ją. Pokazał trollowi po kolei wszystkie krzesła, lustro w salonie i tramwaj z morskiej pianki, w ogóle wszystkie piękne i wartościowe rzeczy, jakie posiadała rodzina Muminków.
Troll patrzył z uwagą, ale najwidoczniej nie rozumiał, o co chodzi. W końcu Muminek westchnął i odstawił lampę na gzyms kaflowego pieca. I wtedy troll żywo zareagował.
Spuścił się z żyrandola i, podobny do kupki szarych szmatek,zaczął obchodzić wkoło kaflowy piec. Wetknął głowę w drzwiczki i węszył w popiele. Zainteresował się haftowanym sznurem do wyciągania szybra i długo wietrzył w szparze pomiędzy piecem i ścianą.
“To musi być prawda – pomyślał Muminek wzruszony. – Na pewno j e s t e m z nim spokrewniony, bo Mama zawsze mówiła, że nasi przodkowie żyli za piecami…”
W tej samej chwili zadzwonił budzik, który Muminek zwykle nastawiał na porę zmierzchu, ponieważ wtedy właśnie najbardziej tęsknił za towarzystwem.
Troll znieruchomiał, po czym wskoczył do pieca, aż ze środka buchnął popiół. A w chwilę później ze złością zaczął trzaskać rusztem.
Muminek zatrzymał budzik i nasłuchiwał. Serce biło mu szybko. Ale wszystkie dźwięki umilkły. Kilka strzępków sadzy wolno opadło z komina, a sznur od szybra kołysał się lekko.
Muminek wyszedł na dach, żeby się uspokoić.
– No, jak ci cię żyje z przodkiem?! – krzyknęła mała Mi zjeżdżając z góry.
– Doskonale – odpowiedział Muminek z godnością. – W rodzinie tak starej jak naszą każdy wie, jak się zachować.
Poczuł się ogromnie dumny, iż jego rodzina posiadała przodka. Poza tym animuszu dodawała mu myśl, że mała Mi nie ma drzewa genealogicznego* i że znalazła się na świecie w wyniku czystego przypadku.
*Drzewo genealogiczne-rysunek przedstawiający wszystkie pokolenia całego rodu za pomocą drzewa, na którego pniu, konarach i gałęziach umieszczone są imiona i nazwiska osób pochodzących od jednego przodka.
Tej nocy przodek Muminka przemeblował cały dom, nie tylko bardzo spokojnie, ale i z podziwu godną siłą.
Przyciągnął kanapę pod piec i poprzewieszał wszystkie obrazki. Te, które mu się najmniej podobały, powiesił do góry nogami. (Ale może te właśnie najbardziej przypadły mu do gustu, kto wie).
Ani jeden mebel nie został na swoim dawnym miejscu, a budzik leżał w kubełku na śmieci. Natomiast ściągnął ze strychu moc starych rupieci i zgromadził je wokół pieca.
Too-tiki przyszła popatrzeć.
– Myślę, że zrobił to dlatego, żeby czuć się tu bardziej w domu – powiedziała pocierając pyszczek. – Starał się stworzyć przyjemny gąszcz wokół swojego mieszkania. Żeby mieć spokój.
– Ale co powie Mama? – zaniepokoił się Muminek.
Too-tiki wzruszyła ramionami.
– No, to po coś go wypuścił? – powiedziała. – W każdym razie ten troll nic nie je. To ogromnie praktyczne zarówno dla ciebie, jak i dla niego. Postaraj się spojrzeć na to wszystko jak na rozrywkę.
Muminek potakująco kiwnął głową.
Zastanawiał się przez chwilę. Potem wczołgał się w zwalisko połamanych mebli, pustych skrzyń, sieci na ryby, zwojów papy, starych koszy i narzędzi ogrodniczych. I niebawem uznał, że jest tu całkiem przytulnie.
Postanowił spać pod nie używanym od dawna fotelem na biegunach, w koszu z wełną.
Właściwie nigdy nie czuł się zupełnie bezpieczny w tym mrocznym salonie o pustych oknach. A śpiąca rodzina przyprawiała go o melancholię.
Ale teraz, w ciasnej przestrzeni pomiędzy skrzynią, fotelem na biegunach i bokiem kanapy, czuł się zupełnie bezpieczny i ani trochę samotny.
Widział stąd kawałek ciemności, jakie panowały za otwartymi drzwiczkami pieca, ale starał się, jak mógł; aby nie zakłócać spokoju przodka, i budował ściany swego kącika najciszej, jak się dało.
Wieczorem wziął z sobą lampę i leżał słuchając, jak przodek kręci się w kominie.
“Może i ja tak mieszkałem przed tysiącem lat” – myślał zachwycony.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie krzyknąć by czegoś w komin. Czegoś, co byłoby znakiem tajnego porozumienia. Ale rozmyślił się. Zgasił lampę i zwinął się w kłębek głęboko pośród wełny.