Zima Muminków/ 5 глава (1) | Муми-Тролли


Rozdział piąty/ глава 5 (1)

Goście

Słońce z każdym dniem wznosiło się wyżej na niebie. W  końcu wzeszło tak wysoko, że kilka ostrożnych promieni padło na dolinę. Był to ogromnie ważny dzień. Również i z  tej  przyczyny,  że  po południu zjawił się obcy przybysz.

Był  nim  mały,  chudy pies w naciągniętej na oczy dziurawej wełnianej czapce. Twierdził,  że  nazywa  się  Ynk  i  że  zapasy żywności  w  dalej położonych dolinach skończyły się od dawna. Od czasu kiedy przyszła Lodowa Pani, jeszcze trudniej znaleźć coś do jedzenia.  Jakiś  zrozpaczony Paszczak zjadł podobno własny zbiór chrząszczy, ale musiała  to  być  plotka.  Zjadł  bowiem   raczej zbiór  swojego kolegi. W każdym razie liczne rzesze były w drodze do Doliny Muminków.

Ktoś opowiadał, że w dolinie są owoce  jarzębiny  i  piwnica pełna  konfitur.  Chociaż  z  tą  piwnicą i z konfiturami to najpewniej tylko pogłoska…

Ynk usiadł na śniegu na swoim chudym ogólnie,  a  cały  jego pysk sfałdował się od trosk.

–  Żyjemy  zupą  rybną  –  powiedziała Too-tiki. – Nigdy nie słyszałam o żadnej piwnicy z konfiturami.

Muminek rzucił szybkie spojrzenie na krągłą zaspę  za  szopą na drzewo.

–  To tam! – objaśniła mała Mi. – Tam jest tyle konfitur, że aż się niedobrze robi. Na każdym słoiku  jest  data  i  wszystkie przykrywki obwiązane są czerwonym sznurkiem!

–  To  ja  właściwie pilnuję rzeczy mojej rodziny, kiedy oni śpiąpowiedział Muminek czerwieniąc się.

– Naturalnie – bąknął Ynk z rezygnacją.

Muminek spojrzał na werandę, a następnie na sfałdowany  pysk Ynka.

– Lubisz konfitury? – spytał ze złością.

– Nie wiem – odparł Ynk.

Muminek westchnął.

–  No, dobrze – powiedział. – Ale pamiętaj, że zacznę od najstarszych słoików.

.oOo.

W  kilka  godzin  później  przez most przeszła cała gromada drobiazgu, a jakaś zatroskana Filifionka biegała tu i tam po  ogrodzie i żaliła się. Jej rośliny doniczkowe pomarzły. Jej żywność

ktoś zjadł. A w drodze do Doliny Muminków spotkała jakąś bezczelną  osobę,  która powiedziała, że zima to nie żarty i trzeba było sobie zawczasu wszystko przygotować.

O  zmroku  dolinę  wypełnił  tłum, który zdążył już wydeptać ścieżki do piwnicy z konfiturami.

Ci, którym pozostało trochę więcej sił w  nogach,  szli  nad brzeg morza, do kabiny, i tam się osiedlali.

Ale w grocie nikomu nie było wolno zamieszkać.

Mała  Mi tłumaczyła wszystkim, że nie można zakłócać spokoju Mimbli.

Przed domem Muminków siedziała największa biedota  i  lamentowała.

Muminek  wyszedł  przez  klapę  z  lampą  naftową  w łapce i poświecił na nich.

– Teraz musicie wejść tu na noc – powiedział.  –  Nie  można być  niczego  pewnym, kiedy Buka i nie wiadomo kto jeszcze włóczy się po okolicy.

– Za nic nie wejdę po sznurowej drabinie! – oświadczyła  jakaś staruszka z rodu Homków.

Więc  Muminek  zaczął  kopać  przejście do drzwi frontowych. Skrobał i odgarniał  śnieg,  pracując  bez  wytchnienia.  Wykopał długi,  wąski  tunel,  ale kiedy nareszcie dotarł do ściany domu, nie było tam wcale drzwi. Tylko zamarznięte okno.

– Musiałem zacząć kopać  w  złym  miejscu  –  powiedział  do siebie.  –  Ale gdybym spróbował wykopać nowy tunel, to mógłbym w ogóle ominąć miejsce, gdzie stoi dom.

Dlatego też najostrożniej, jak umiał, wybił szybę  i  goście powłazili przez okno.

–  Nie  zbudźcie  mojej rodziny – poprosił Muminek. – Tu śpi Mama, tam Tatuś, a tam Panna Migotka. Mój przodek  śpi  w  piecu.

Będziecie  musieli  pookręcać się w dywany, bo wszystko inne zostało wypożyczone.

Goście ukłonili się śpiącej rodzinie. Potem grzecznie  pozawijali się  w  dywany  i  obrusy, a najmniejsi usnęli w czapkach, pantoflach  i  tym  podobnych  rzeczach.  Wielu  miało  katar,  a niektórym było tęskno do domu.

“To  okropne  –  myślał  Muminek.  –  Piwnica  z konfiturami niedługo już będzie pusta. I co ja powiem, kiedy  rodzina  obudzi

się na wiosnę? Obrazy wiszą krzywo i taki tłum w domu”. Wygramolił  się  powrotem  przez  tunel,  żeby zobaczyć, czy nikogo nie zapomniano na dworze.

Księżyc świecił niebiesko, a na śniegu siedział samotny  Ynk i  wył.  Z pyskiem zadartym prosto w górę wył jakąś długą, melancholijną pieśń.

– Dlaczego nie idziesz spać? – spytał Muminek.

Ynk spojrzał na niego oczami, które w świetle księżyca  zrobiły  się  zielone. Jedno jego ucho sterczało prosto w górę, podczas gdy drugie nasłuchiwało z boku. Cały jego pysk  nasłuchiwał.

Z  bardzo  daleka  usłyszeli wycie wilków. Ynk ponuro kiwnął głową i naciągnął czapkę.

– To moi wielcy, silni bracia – szepnął. – Gdybyś  wiedział,jak ja tęsknię do nich.

– A nie boisz się? – spytał Muminek.

– Boję się – odrzekł Ynk. – I to jest właśnie takie okropne.

Potem ruszył wydeptaną ścieżką do kabiny.

A Muminek przez tunel wrócił do salonu.

Jakaś drobinka leśna przestraszyła się  lustra  i  siedziała szlochając w tramwaju z morskiej pianki.

Poza tym panowała cisza.

“Jakie  to kłopoty przytrafiają się niektórym – pomyślał Muminek. – Może z tymi konfiturami nie jest aż tak źle. Mogę  przecież  zawsze  schować jeden słoik na niedzielę. Ten z konfiturami truskawkowymi. Na razie”.

.oOo.

O wschodzie słońca dolinę obudziła czysta,  przenikliwa gra na trąbie. Mi usiadła na posłaniu w grocie i zaczęła wybijać  nogami takt. Too-tiki nastawiła uszu, a pies Ynk  podkuliwszy  ogon wsunął się pod ławę.

Przodek Muminka z irytacją  trzaskał  rusztem,  a  większość gości obudziła się.

Muminek podbiegł do okna i przez tunel wydostał się na dwór.W bladym zimowym słońcu zbliżał się zjeżdżając ze  stoku  ogromny Paszczak. Dął w lśniącą mosiężną trąbę i wyglądało na to, że czuje się wyśmienicie.

“Ten to zje dużo konfitur – pomyślał Muminek. – I co  to  on ma na nogach?”

Paszczak odłożył trąbę na dach drewutni i zdjął narty.

–  Macie  tu  doskonałe tereny – powiedział. – Czy jest może slalom?

– Zaraz się dowiem – odrzekł Muminek.

Wrócił da salonu i spytał:

– Czy jest tu ktoś, kto nazywa się Slalom?

– Ja się nazywam Salome –  szepnęła  drobinka  leśna,  która przestraszyła się lustra.

Muminek wyszedł do Paszczaka i powiedział:

–  Prawie. Ale niezupełnie. Jest jedna, która nazywa się Salome.

Ale Paszczak rozglądał się po poletku, na którym  Tatuś  Muminka uprawiał tytoń, i nie słuchał.

–  To jest dobre miejsce na dom – powiedział. – Zbudujemy tu domek ze śniegu.

– Może pan zamieszkać u mnie  –  powiedział  Muminek  z  wahaniem.

–  Nie,  dziękuję – odparł Paszczak. – To niezdrowo; za małopowietrza. Chcę świeżego powietrza, dużo świeżego powietrza.  Nie traćmy czasu i zabierajmy się do roboty.

Goście   Muminka   powoli   wychodzili  z  domu.  Stawali  i przyglądali się.

– Czy nie mógłby jeszcze czegoś zagrać? – spytała Salome.

– Wszystko w swoim czasie – odpowiedział Paszczak wesoło.  – Teraz będziemy pracować.

W chwilę później wszyscy goście zajęci byli budowaniem domku ze śniegu na  tytoniowych  grządkach  Tatusia  Muminka.  Paszczak natomiast ku przerażeniu przyglądającego się mu zziębniętego drobiazgu leśnego zanurzył się kilka razy w rzece.

Muminek pobiegł do kabiny tak szybko, jak tylko  nogi  mogły go zanieść.

–  Too-tiki!  –  krzyczał.  –  Przyszedł  tu jeden Paszczak.Będzie mieszkał w domku ze śniegu, a teraz kąpie się w rzece!

– Oj, to  t e n  rodzaj Paszczaka! – powiedziała Too-tiki  z powagą. – No, to już możemy pożegnać się ze spokojem.

Odłożyła wędkę i poszła z Muminkiem. Po drodze spotkała małą Mi; była ogromnie podniecona.

– Widzieliście, co on ma na nogach? – krzyczała.  –  To  się nazywa: narty! Zaraz będę miała zupełnie takie same!

Dom  Paszczaka  powoli  nabierał kształtów. Goście harowali,jak mogli, rzucając tęskne spojrzenia w stronę piwnicy z konfiturami. Paszczak tymczasem gimnastykował się nad rzeką.

– Czy to nie wspaniała rzecz: mróz – powiedział. – Nigdy nie jestem w tak dobrej formie jak w zimie. A wy nie  wykąpiecie  się przed śniadaniem?

Muminek   przyglądał   się  koszulce  Paszczaka,  czarnej  z cytrynowożółtym, zygzakowatym wzorem. Zastanawiał się, stroskany, dlaczego  Paszczak  nie wydaje mu się sympatyczny. Przecież wciąż tęsknił i tęsknił za kimś, kto nie  byłby  tajemniczy  i  daleki, lecz wesoły i rzeczywisty, właśnie taki, jak Paszczak.

Teraz  zaś  czuł się bardziej obco wobec Paszczaka niż wobec gniewnego i niezrozumiałego stworzenia spod szafki.

Spojrzał bezradnie na  Too-tiki.  Z  uniesionymi  brwiami  i wysuniętą dolną wargą przyglądała  się swojej wełnianej rękawiczce.  Muminek zrozumiał, że i jej także Paszczak się nie podoba. Z uprzejmością  wynikającą  z  nieczystego  sumienia  zwróci się do Paszczaka:

– To musi być wspaniałe tak lubić zimną wodę.

– To najlepsze, co znam – odparł Paszczak rozpromieniony.  – Odpędza  wszelkie niepotrzebne myśli i fantazje. Wierzcie mi: nie ma nic niebezpieczniejszego od ciągłego przesiadywania w domu.

– Hhy? – powiedział Muminek.

– Tak. Od tego przychodzą tylko do głowy  różne  pomysły.  O której jadacie śniadanie?

– Kiedy nałowię ryb – odpowiedziała Too-tiki z przekorą.

–  Nie  jadam  ryb  – stwierdził Paszczak. – Tylko jarzyny i jagody.

– A może konfitury z żurawin? – spytał Muminek  z  nadzieją. Duży  gliniany garnek z przecierem żurawinowym był jedyną rzeczą,która nie miała powodzenia.

Ale Paszczak odpowiedział:

– Nie, najchętniej truskawki.

.oOo.

Po śniadaniu Paszczak przypiął narty i wszedł na  najwyższy z  pobliskich  pagórków, na  ten, w którego zboczu znajdowała się grota.

Na dole przed pagórkiem stali wszyscy goście  i  przyglądali się, trochę niepewni, co o tym sądzić.

Tupali  łapkami  w  śniegu  i  coraz to wycierali nosy, gdyż dzień był bardzo mroźny.

Naraz ukazał się Paszczak zjeżdżający  na  nartach.  Był  to widok  przeraźliwy. Na samym środku pagórka skręcił w bok, cały w chmurze iskrzącego się, śnieżnego pyłu, i pojechał w inną stronę.

Potem  zakrzyknął  ze  swadą i znowu skręcił. Jechał zakosami raz tu, raz tam, a jego czarno-żółta koszulka drażniła oczy do łez.

Więc Muminek zmrużył oczy. I pomyślał: “Jaki każdy jest  inny”.

Mała  Mi  stała  na  szczycie  pagórka  krzycząc z radości i podziwu. Rozbiła beczkę i przywiązała sobie do bucików dwie klepki.

–  Teraz  ja  zjeżdżam!  – zawołała i bez wahania śmignęła z pagórka w dół. Muminek spojrzał na pagórek jednym okiem i doszedł do wniosku,  że Mi da sobie radę. Na jej małej, złej twarzy malowała się pewność, nogi trzymała sztywno jak kołki.

Muminek poczuł się nagle ogromnie dumny. Mała Mi  jechała  z całą   świadomością  wielkiego  ryzyka;  minęła  w  przerażającej bliskości jakąś sosnę, zachwiała się, złapała równowagę –  i  już była na dole – siedziała w śniegu śmiejąc się na całe gardło.

–  Ona należy do moich najdawniejszych przyjaciół – wyjaśnił Filifionce.

– Wierzę ci – odparła Filifionka kwaśno. – Kiedy w tym  domu pija się kawę?

Naprzeciw  nich  szedł Paszczak. Zdjął narty, a z jego pyska biło ciepło i życzliwość.

– Teraz nauczymy Muminka jeździć na nartach – powiedział.

– Nie mam ochoty, dziękuję – mruknął Muminek  i  cofnął  się trochę. Rozejrzał się za Too-tiki. Ale Too-tiki już nie było: być może poszła nałowić ryb na nową zupę.

– Tylko nie trzeba się bać – powiedział Paszczak zachęcająco i przypiął narty do łapek Muminka.

– Ale ja nie chcę… – zaczął Muminek żałośnie.

Mała Mi przyglądała mu się z wysoko podniesionymi brwiami.

– No, dobrze – powiedział Muminek ponuro. – Ale nie z dużego pagórka.

– Oczywiście, tylko z tego stoku  do  mostu  –  zgodził  się Paszczak. – Zegnij kolana. Pochyl się do przodu. Uważaj, żeby narty się nie rozjeżdżały. Górna część tułowia wyprostowana. Ramiona przyciśnięte do ciała. Będziesz pamiętał, co powiedziałem?

– Nie – odrzekł Muminek.

Ktoś pchnął go w plecy. Muminek zacisnął oczy i zaczęła  się jazda.  To  znaczy  wpierw rozjechały się narty, tak szeroko, jak tylko mogły. Potem wjechały na siebie i splątały się z kijami. Aż w końcu w środku tego wszystkiego leżał Muminek, a leżał w bardzo dziwnej pozycji.

Goście trochę się ożywili.

– Trzeba być cierpliwym –  tłumaczył  Paszczak.  –  Wstawaj,mały przyjacielu, zrobimy powtórkę.

– Nogi mi się trzęsą – wyszeptał Muminek.

To  chyba  było  jeszcze gorsze niż samotność w zimie. Nawet słońce, za którym tak okropnie tęsknił, świeciło prosto w  dolinę i widziało jego klęskę.

Tym razem most w szalonym pędzie wjeżdżał pod górę. Muminek,aby utrzymać równowagę, uniósł w powietrze jedną nogę. Druga noga jechała  sama i w sobie tylko znanym kierunku. Goście wiwatowali, jakby doszli do przekonania, iż życie znów zaczyna  być  zabawne. Nie  było  już  teraz  żadnego w dół czy w górę. Był tylko śnieg,nieszczęście i katastrofa.

Aż w końcu, z ogonkiem umoczonym w  zimnej  wodzie,  Muminek zawisł  na  krzakach wierzby tuż nad brzegiem rzeki, a cały świat wypełniły narty, kije do nart i nowe, niebezpieczne możliwości.

– Nie wolno tracić odwagi! – powiedział Paszczak przyjaźnie. – Jeszcze raz!

Ale Muminek nie zjechał już więcej, ponieważ stracił odwagę. Stracił  ją  naprawdę,  lecz  w  długi  jeszcze  czas  po   owych wydarzeniach  często  śnił  mu  się  ów trzeci, triumfalny zjazd. Wjeżdża na most pięknym skrętem i  z  uśmiechem  odwraca  się  do wszystkich,  a  oni krzyczą z podziwu. No, ale oczywiście tak się nie stało.

Zamiast tego Muminek powiedział:

– Idę do domu. Zjeżdżajcie sobie, ile chcecie, ale ja idę do domu.

Nie  patrząc na nikogo wszedł do tunelu, a potem do salonu i zaszył się w swoim kącie pod fotelem na biegunach. I tu dobiegały radosne pohukiwania Paszczaka. Muminek wetknął głowę do kaflowego pieca i szepnął:

– Ja też go nie lubię.

Przodek poprószył nieco sadzą, być może, aby okazać mu przez to  sympatię.  Muminek  więc  spokojnie  zabrał się do rysowania. Kawałkiem  węgla  na  tylnej  stronie  oparcia  kanapy  narysował Paszczaka  wbitego  głową  w  śnieżną zaspę. A na ruszcie w piecu postawił  duży  słój  konfitur  truskawkowych.

.oOo.

Przez następny tydzień Too-tiki siedziała uparcie pod lodem i łowiła ryby. Obok niej, pod zielonym sufitem, ustawiał się długi szereg gości – również łowili ryby. Byli to ci z gości, którzy nie  przepadali  za  Paszczakiem. W domu Muminków powoli skupiały się  te  osoby, którym  nie zależało na demonstracjach, które nie miały na nie sił lub odwagi.

Co  dzień  wczesnym  rankiem  Paszczak  wtykał  głowę  przez rozbitą  szybę  i  oświetlał ich pochodnią. Lubił pochodnie i ogniska obozowe – kto tego nie lubi – lecz zawsze wyskakiwał z nimi nie w porę.

Goście  zaś  nadzwyczaj  cenili  sobie  długie, trochę przebałaganione przedpołudnia, chwile, kiedy powoli robił się  dzień,a  oni  opowiadali  sobie, co im się śniło, i słuchali odgłosów z kuchni, gdzie Muminek przyrządzał kawę.

Wszystko to psuł Paszczak. Zaczynał zwykle od  stwierdzenia,że powietrze w mieszkaniu jest zbyt ciężkie i duszne, i rozwodził się, jak to chłodno i przyjemnie jest na dworze.

Następnie zaś, nastrojony niezmiernie towarzysko, rozprawiał o  możliwościach wykorzystania nowego dnia. Faktem jest, że robił wszystko, co mógł, aby uprzyjemnić  im  czas,  i  nigdy  się  nie obrażał,  kiedy nie chcieli się bawić. Klepał ich lekko w plecy i mówił:

– Dobra, dobra. Powoli przekonacie się, że mam rację.

Jedyną osobą, która wszędzie towarzyszyła Paszczakowi,  była mała  Mi.  Chętnie  i  szczodrze  uczył  ją wszystkiego, co tylko wiedział o jeździe na nartach, i aż promieniał z radości,  widząc jej szybkie postępy.

–  Panieneczko  – mówił – panieneczka musiała urodzić się na nartach! Niedługo panieneczka mnie pobije!

– Właśnie o to chodzi! – szczerze wyznała Mi.

Lecz  kiedy  nauczyła  się  już  wszystkiego,  co  było  jej potrzebne,  znikła  gdzieś  i  jeździła  po  sobie  tylko znanych pagórkach, o których nikt poza nią nie wiedział, a  na  Paszczaka nie zwracała już uwagi.

Jak  się  działo,  tak  się  działo, w każdym razie coraz to

więcej i więcej osób schodziło cichaczem pod lód, aby łowić ryby, aż w końcu tylko samotna czarno-żółta koszulka Paszczaka świeciła na pagórku.

Gościom nie podobało się, że próbowano ich  wciągnąć  w  coś nowego  i kłopotliwego. Lubili siedzieć i gawędzić o dawnych czasach sprzed nadejścia Lodowej Pani, kiedy  mieli  jeszcze  zapasy jedzenia. Opowiadali sobie nawzajem, jak mają umeblowane domy i z kim są spokrewnieni, z kim utrzymują stosunki towarzyskie i jakie to  było  okropne, kiedy przyszedł ten wielki mróz i wszystko się zmieniło.

Przysuwali się bliżej żelaznego piecyka słuchając  opowiadań innych, aż wreszcie i na nich przychodziła kolej.

Muminek widział, że Paszczak był coraz bardziej osamotniony. “Muszę go stąd wyprawić, nim sam to zauważy – pomyślał Muminek. – I nim wszystkie konfitury się skończą”.

Ale  niełatwo  było  znaleźć  pretekst,  który  byłby równie wiarygodny, jak taktowny.

Paszczak zjeżdżał  czasem  na  nartach  nad  brzeg  morza  i usiłował  wywabić  z  kabiny psa Ynka. Ale Ynk nie okazywał zainteresowania  ani  psim   zaprzęgiem,   ani   też   zjazdami.   Po całych     nocach przesiadywał     na dworze wyjąc do księżyca, w dzień zaś był zmęczony i spał.

W końcu Paszczak odstawił kije i powiedział błagalnie:

– Zrozum, ja tak okropnie lubię  psy.  Zawsze  myślałem,  że kiedyś  będę  miał  własnego  psa, który mnie także będzie lubił. Dlaczego nie chcesz się ze mną bawić?

– Nie wiem – bąknął  Ynk  i  poczerwieniał.  Następnie  czym prędzej czmychnął do kabiny, aby dalej śnić o wilkach.

Z wilkami chciałby się bawić, Byłoby dla niego bezgranicznym szczęściem móc uganiać się z wilkami,  towarzyszyć  im  wszędzie, robić, co one, i spełniać wszelkie ich życzenia. Powoli zmieniłby się i byłby równie dziki i wolny jak one.

Co noc, kiedy  światło  księżyca  iskrzyło  się  w  lodowych kwiatach  na  szybie,  Ynk budził się, siadał i nasłuchiwał. I co noc wkładał na uszy swoją wełnianą czapkę i wychodził na dwór.

Szedł zawsze tą samą drogą, na skos brzegiem morza  i  przez pagórek  do  lasu.  Docierał  aż tam, gdzie las się przerzedzał i skąd widać było Góry Samotne. Siadał na śniegu i czekał, póki nie usłyszał  wycia wilków. Czasem były bardzo daleko, czasem bliżej. Ale wyły niemal każdej nocy.

A Ynk za każdym razem, kiedy je usłyszał, zadzierał  pysk  i odpowiadał. Nad ranem chyłkiem wracał do domu i wchodził do szafy w kabinie, żeby się wyspać.

Too-tiki popatrzyła kiedyś na niego i powiedziała:

– W ten sposób nigdy o nich nie zapomnisz.

– Nie chcę o nich zapomnieć  –  odrzekł  Ynk.  –  I  dlatego właśnie  tam  chodzę.

.oOo.

Dziwna rzecz, ale najbardziej nieśmiała ze  wszystkich drobinka leśna Salome naprawdę lubiła Paszczaka. Wciąż miała nadzieję, że  kiedyś jeszcze posłyszy go grającego na  trąbie. Niestety Paszczak był tak duży i zawsze tak mu się śpieszyło, że nigdy nie  zwrócił na nią uwagi.

Jak  szybko  by  nie  biegła,  zawsze już zdążył odjechać na swoich nartach, a gdy w  końcu  usłyszała  muzykę,  muzyka  zaraz milkła, a Paszczak zajmował się czymś innym.

Salome  usiłowała kilkakrotnie wytłumaczyć mu, jak bardzo go podziwia. Lecz by osiągnąć swój cel, była zbyt nieśmiała  i  zbyt wiele czasu poświęcała na zawiłe wstępy, a Paszczak nigdy nie był dobrym słuchaczem.

Tak więc nie zostało powiedziane nic, co  miałoby  jakiekolwiek znaczenie.

Którejś  nocy  drobinka  Salome  obudziła  się  w tramwaju z morskiej pianki, gdzie urządziła się na tylnej  platformie.  Było tam  trochę  niewygodnie  spać  na  tych  wszystkich  guzikach  i agrafkach, które rodzina Muminków z biegiem czasu  powkładała  do tramwaju,  mimo  że był ozdobą ich salonu. A Salome, ma się rozumieć, była zbyt delikatna, żeby je wyjąć.

Usłyszała, że Too-tiki i Muminek rozmawiają pad  fotelem  na biegunach  i  zaraz  zrozumiała, że sprawa dotyczy jej ukochanego Paszczaka.

– Tak dalej być nie może – słychać  było  w  ciemności  głos

Too-tiki. – Musimy odzyskać spokój. Odkąd zaczął grać na tej swojej  trąbie,  moja  muzykalna  mysz  nie  chce  grać  na  flecie. Większość  moich  niewidzialnych  przyjaciół  uciekła  na północ. Goście są podenerwowani, pozaziębiani od tego ciągłego  siedzenia pod  lodem.  A  Ynk  siedzi  w  szafie aż do zmroku. Ktoś musi mu powiedzieć, żeby sobie poszedł.

– Ja nie – powiedział Muminek. – On jest przekonany,  że  my go lubimy.

–  W  takim  razie  zrobi się to w inny sposób – powiedziała Too-tiki. – Powiemy mu, że pagórki w Górach Samotnych są o  wiele wyższe i o wiele lepsze niż tutaj.

–  Ale tam przecież nie ma takich pagórków, po których można jeździć na nartach – obruszył się Muminek. – Tylko same przepaści i wystrzępione skały, i ani trochę śniegu.

Drobinkę  leśną Salome przeszedł dreszcz i do oczu napłynęły jej łzy.

– Paszczak zawsze da sobie radę –  powiedziała  Too-tiki.  – Myślisz,  że lepiej będzie, kiedy sam zrozumie, że go nie lubimy? Zastanów się nad tym.

– A czy ty nie mogłabyś  tego  zrobić?  –  poprosił  Muminek żałośnie.

–  On przecież mieszka w twoim ogrodzie – odrzekła Too-tiki. – Weź się w garść. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Również i dla niego. – Potem Too-tiki wyszła przez okno. Zrobiło się cicho.

Salome nie spała, wpatrując się w ciemności. Mieli więc  zamiar  pozbyć się Paszczaka i mosiężnej trąby. Chcieli, żeby wpadł w przepaść. Pozostawała tylko jedna rzecz o  zrobienia.  Należało go  ostrzec  przed Samotnymi Górami. Ale ostrożnie. Tak, żeby nie zrozumiał, że chcą go się pozbyć, i żeby mu nie było przykro.

Salome leżała nie śpiąc i martwiąc się przez całą  noc.  Ale jej mała głowa nie była przyzwyczajona do tak poważnych rozmyślań i gdy nadszedł ranek – nie było na to rady  –  usnęła.  Przespała poranną kawę i obiad i w ogóle wszyscy o niej zapomnieli.

.oOo.

Po śniadaniu Muminek wybrał się na pagórek.

– Hej! – przywitał go Paszczak. – Cieszę się, żeś przyszedł! Jak  chcesz,  mogę  cię  nauczyć małego, zupełnie łatwego skrętu, który jest najzupełniej bezpieczny.

– Dziękuję, nie teraz! – odpowiedział Muminek i  poczuł  się okropnie nieszczęśliwy. – Przyszedłem porozmawiać.

–  To  miło – ucieszył się Paszczak. – Jak zauważyłem, to wy tacy za bardzo rozmowni nie jesteście.  Jak  tylko  się  pojawię, przestajecie mówić i uciekacie.

Muminek  szybko  spojrzał  na niego, ale wyglądało na to, że Paszczak jest tylko ciekaw  i  wesół.  Wtedy  Muminek  zaczerpnął powietrza i powiedział:

–  Chodzi  o  to,  że w Górach Samotnych są podobno zupełnie znakomite pagórki.

– Co ty mówisz? – powiedział Paszczak.

– A jakże! Olbrzymie! – mówił dalej Muminek nerwowo. – Idą w górę i w dół i są zupełnie olbrzymie!

–  Trzeba  by  zbadać – odpowiedział Paszczak. – Ale to jest dość daleko. Jeśli tam wyruszę, może się zdarzyć, że nie spotkamy się już tej wiosny. A szkoda byłoby, co?

– Tak – skłamał Muminek i zaczerwienił się gwałtownie.

– Ale pomyśleć tylko – zastanawiał się Paszczak. – To byłoby życie wśród dzikiej przyrody! Wieczorami ognisko, a każdego ranka nowe szczyty do pokonania! Długie biegi w dolinach, miękki, nietknięty śnieg, taki, co aż trzeszczy pod nartami…

Paszczak oddał się marzeniom.

– Jesteś doprawdy miły, że interesujesz się moim  narciarstwem – powiedział z wdzięcznością.

Muminek  patrzył  na  niego  z  napięciem. A że nie mógł już dłużej wytrzymać, więc krzyknął:

– Ale te pagórki są niebezpieczne!

– Nie dla mnie – odparł Paszczak. – Miło z twojej strony, że mnie ostrzegasz, ale ja, trzeba ci wiedzieć, kocham pagórki.

– Ale te pagórki są zupełnie niemożliwe! – krzyknął Muminek.- Biegną prosto do przepaści i  nawet  nie  ma  na  nich  śniegu! Wprowadziłem  cię w błąd. Teraz nagle mi się przypomniało, że one wcale nie nadają się do jazdy na nartach!

– Jesteś pewien? – spytał Paszczak zdziwiony.

– Najzupełniej – zapewnił Muminek.  –  Mój  kochany,  zostań lepiej  u nas. Mam właśnie zamiar uczyć się jeździć na nartach…

– No, jeżeli tak, to dobrze – odrzekł Paszczak. – Jeżeli tak koniecznie chcecie, żebym został.

Po  rozmowie  z  Paszczakiem  Muminek był zanadto wzburzony, żeby iść do domu. Poszedł nad brzeg morza i ruszył przed  siebie, z daleka obchodząc kabinę.

Czuł  coraz  większą ulgę, w końcu zrobiło mu się niemal wesoło. Szedł  brzegiem  morza  pogwizdując  i  kopiąc  przed  sobą kawałek lodu. I wtedy zaczął wolno padać śnieg.

Był  to  pierwszy śnieg po Nowym Roku i Muminek, który nigdy dotąd nie widział padającego śniegu, niezmiernie się zdziwił.

Płatki jeden po drugim lądowały na jego ciepłym  pyszczku  i tajały.  Chwytał  je  łapką,  aby  się  nimi cieszyć przez krótką chwilę, patrzył w górę i przyglądał się, jak  spadają  ku  niemu,jak  jest  ich coraz więcej i więcej, miększe i lżejsze niż ptasi puch.

“A więc to tak – rozmyślał Muminek.  –  A  mnie  się  zawsze wydawało, że śnieg rośnie na ziemi”.

Powietrze  stało się łagodniejsze. Wokół nic nie było widać,padający śnieg zasłonił wszystko. Muminka ogarnął taki sam  zachwyt,  jaki  czuł latem, gdy brodził w morzu. Zdjął płaszcz kąpielowy i rzucił się jak długi w zaspę.

“Zima! – myślał. – Przecież można ją lubić!”