Rozdział piąty/ глава 5 (2)
.oOo.
Drobinka Salome obudziła się o zmroku z uczuciem lęku, że na coś już jest za późno. Potem przypomniał się jej Paszczak.
Zeskoczyła z komody, wpierw na krzesło, potem na podłogę. Salon był pusty, wszyscy bowiem poszli do kabiny na obiad. Wdrapała się na okno i ze ściśniętym gardłem wybiegła przez tunel.
Na dworze nie było ani księżyca, ani zorzy polarnej. Padał gęsty śnieg, który lepił się do twarzy i do sukienki i sprawiał,że trudno było iść. Dobrnęła do domku ze śniegu, gdzie mieszkał Paszczak, i zajrzała do środka. Było tam ciemno i pusto.
Wtedy ogarnęła ją panika i ruszyła przed siebie w zawieję.
Nawoływała swojego ukochanego Paszczaka, lecz wyglądało to mniej więcej, jakby ktoś starał się krzyczeć przez puchowe poduszki. Jej lekkie ślady w mgnieniu oka zasypywał śnieg.
.oOo.
Wieczorem śnieg przestał padać.
I otworzył się widok, hen, na zamarznięte morze, gdzie granatowa chmura przysłaniała zachód słońca.
Muminek patrzył na groźny żywioł wytaczający się z oddali. Wyglądało to, jakby kurtyna szła w górę przed ostatnim, dramatycznym aktem przedstawienia. Podłoga sceny biała i pusta ciągnęła się aż po horyzont, a niebo ciemniało gwałtownie. Muminek, który nigdy nie widział burzy śnieżnej, sądził, że będzie to zwykła burza. Postanowił, że się nie przestraszy, gdy nadejdą pierwsze pomruki.
Ale pomruków nie było.
Ani błyskawic.
Natomiast nad jedną z przybrzeżnych skał zaczął unosić się, niby biała czapka, wirujący kłąb śniegu. Niespokojne podmuchy miotały się tam i z powrotem po lodzie i wzmagał się ich szept w nadbrzeżnym lesie. Granatu było coraz więcej, a uderzenia wiatru coraz gwałtowniejsze.
Nagle stało się tak, jakby wiatr otworzył wielkie drzwi ciemności i wszystko wypełniło się lecącym mokrym śniegiem. Muminek stracił równowagę i zatoczył się. W uszach miał pełno śniegu i bardzo był przestraszony.
Czas i cały świat zagubiły się.
Wszystko, czego można było dotknąć i co można było zobaczyć, umknęło gdzieś – został tylko zaczarowany wir roztańczonych wilgotnych ciemności.
Osoba rozsądna wiedziałaby, że w ten właśnie sposób rozpoczęła się długa wiosna.
Ale złożyło się tak, że nad brzegiem morza nie było żadnej rozsądnej osoby, był tylko Muminek, który szedł na czworakach pod wiatr w zupełnie złym kierunku.
Szedł i szedł, a śnieg zalepiał mu oczy i rósł grubą warstwą na pyszczku. Muminek był coraz bardziej i bardziej przekonany, że to wszystko, co się działo, zima wymyśliła po to, aby pokazać Muminkowi raz na zawsze, że nie da sobie z nią rady. Wpierw zwabiła go piękną zasłoną wolno opadających płatków, a potem w huraganie cisnęła mu w twarz cały ten piękny śnieg. I to właśnie wtedy, gdy sądził, że zaczyna lubić zimę.
W Muminku powoli wzbierała złość.
Wstał i spróbował przekrzyczeć wichurę. Popiskując bił śnieg, ale i tak nikt nie mógł go usłyszeć. W końcu Muminek zmęczył się.
Stanął plecami do burzy śnieżnej i przestał z nią walczyć.
I wtedy dopiero spostrzegł, że wiatr jest ciepły. A wiatr niósł go z sobą, czynił lekkim i dawał uczucie, że fruwa.
“Jestem po prostu wiatrem, jestem częścią zawiei – pomyślał Muminek uspokajając się. – To prawie tak jak latem. Bić się z falami i zawracać, pozwalać im nieść się w głąb morza, płynąć niby korek, kiedy masa małych tęcz mieni się w pianie, i z uczuciem lekkiego przestrachu, ale śmiejąc się, lądować na piaszczystym brzegu”.
“Strasz mnie, ile tylko chcesz – myślał zachwycony. – Teraz poznałem się na tobie. Nie jesteś gorsza niż wszystko inne, byleby cię poznać. Teraz już mnie nie oszukasz”.
A zima tańczyła z nim dalej po całym brzegu, aż w końcu zarył pyszczkiem w zaśnieżony pomost i zobaczył słabe, ciepłe światełko w oknie kabiny.
– Aha, więc jestem uratowany – powiedział z rozczarowaniem. – Że też wszystko, co emocjonujące, musi się zawsze kończyć,kiedy się już tego nie boimy i kiedy nareszcie mogłaby z tego wyniknąć dobra zabawa.
Kiedy otworzył drzwi, buchnęło zza nich gorące, parne powietrze i Muminek niezbyt wyraźnie zobaczył, że kabinę wypełnia tłum.
– Jedna zguba już jest! – krzyknął ktoś.
– A kto jest drugą? – spytał Muminek ocierając śnieg z oczu.
– Drobinka Salome zabłądziła gdzieś w zawiei – odpowiedziała poważnie Too-tiki.
W powietrzu podjechała do niego szklanka gorącego mleka.
– Dziękuję – powiedział Muminek do niewidzialnej myszy. Potem dodał: – Nigdy nie słyszałem, żeby Salome wychodziła na dwór.
– I my nie możemy tego zrozumieć – powiedziała najstarsza z Homków. – Nie warto jej szukać, dopóki burza się nie uspokoi. Bo przecież ona może być dosłownie wszędzie. Zresztą najprawdopodobniej została zasypana.
– A gdzie jest Paszczak? – spytał Muminek.
– Poszedł jej szukać – odrzekła Too-tiki. Zachichotała i powiedziała: – Rozmawialiście, zdaje się, o Górach Samotnych.
– No, i co z tego? – spytał Muminek gwałtownie.
– Masz ogromny dar przekonywania – odparła Too-tiki ze złośliwym uśmieszkiem. – Paszczak opowiadał nam, że tereny narciarskie w Górach Samotnych są kiepskie. I ogromnie był rad, że go tak lubimy.
– Ale ja chciałem… – zaczął Muminek.
– Nie przejmuj się – przerwała Too-tiki. – Może się zdarzyć i tak, że zaczniemy lubić Paszczaka.
.oOo.
Możliwe, że Paszczak nie odznaczał się zbyt subtelnym wyczuciem i że nie zawsze wiedział, co myśli o różnych sprawach jego otoczenie. Ale węch miał lepszy niż pies Ynk. (Poza tym węch Ynka zepsuły ostatnio uczuciowe rozmyślania).
Paszczak znalazł na strychu parę starych rakiet do tenisa i użył ich jako rakiet śnieżnych*. Spokojnie dreptał przez zawieję,pochylony, z nosem ku ziemi, starając się pochwycić lekki zapach tej najmniejszej z leśnych drobinek.
* Rakiety śnieżne – zakładane na buty, drewniane, przeważnie owalne obręcze z umocowanymi wewnątrz deszczułkami lub plecionką ze skóry, ułatwiające chodzenie po śniegu.
Przyszło mu na myśl, żeby zajrzeć do swojego domu ze śniegu, i tam poczuł wyraźnie zapach leśnego drobiazgu.
“To stworzonko było tu i szukało mnie – pomyślał Paszczak dobrotliwie. – Dlaczego ona to zrobiła?…” Nagle przypomniał sobie, że Salome usiłowała mu kiedyś coś powiedzieć, ale wyglądało na to, że nie potrafiła przezwyciężyć nieśmiałości.
I gdy tak szedł wśród zawiei, w pamięci przesuwały mu się obrazy, jeden po drugim: drobinka czekająca na pagórku… biegnąca jego śladem… obwąchująca mosiężną trąbę… I pomyślał zdumiony: “Przecież byłem wobec niej nieuprzejmy”. Nie czuł wyrzutów sumienia, to bowiem zdarza się Paszczakom dość rzadko. Ale Salome zainteresowała go i postanowił ją odnaleźć.
Ukląkł więc w śniegu, żeby nie zgubić jej zapachu.
Zapach prowadził to tu, to tam, tak jak biegają małe stwo rzonka, kiedy tracą głowę z przerażenia. Przez chwilę Salome była na pomoście, i to niebezpiecznie blisko krawędzi. Potem zapach szedł w górę po zboczu i znikł.
Paszczak zastanawiał się przez chwilę, co było dla niego rzeczą dość męczącą.
Potem zaczął grzebać w śniegu. Rozgrzebał cały pagórek. I w końcu natrafił na coś małego i ciepłego.
– Nie bój się – powiedział. – To tylko ja.
Wsadził Salome między koszulkę i podkoszulek z lamiej wełny,wstał i poczłapał dalej na rakietach.
Właściwie prawie już zapomniał o Salome i myślał tylko o szklance gorącej wody z sokiem.
.oOo.
Nazajutrz – była to niedziela – wiatr znów się uciszył. Było ciepło i mglisto i wszyscy zapadali się w śnieg niemal po czubek nosa.
Cała dolina wyglądała jak wesoły księżycowy krajobraz. Zaspy tworzyły olbrzymie krągłe bochny lub piękne pozakręcane wzniesienia a brzegach ostrych jak nóż. Każda gałązka miała na sobie ogromny kapelusz ze śniegu, a drzew a wyglądały jak olbrzymie ciastka z piany, skomponowane przez cukiernika o dużej fantazji.
Wszyscy goście wylegli na śnieg i zorganizowali wielką wojnę na kule śnieżne. Konfitury kończyły się już bez mała, ale to właśnie one dodawały im sił w rękach i nogach.
Paszczak siedział na dachu drewutni i grał na trąbie, obok niego zaś siedziała uszczęśliwiona Salome.
Grał “Marsza triumfalnego Paszczaków” i zakończył swój ulubiony kawałek niebywale pełnym fantazji trututu. Potem zwrócił się do Muminka:
– Nie gniewaj się, proszę, ale chcę jednak wyruszyć w Góry Samotne. Na przyszłą zimę wrócę i nauczę cię jeździć na nartach.
– Ale mówiłem ci przecież… – zaczął Muminek.
– Wiem – przerwał mu Paszczak. – Wiem. Tak było wtedy. Ale po tej śnieżycy tereny zjazdowe są tam wręcz doskonałe. I pomyśl tylko, o ile lepsze jest tam powietrze!
Muminek spojrzał na Too-tiki.
Skinęła głową. Oznaczało to: “Pozwól mu jechać. Ta sprawa jest wyjaśniona i teraz wszystko ułoży się samo”.
Muminek wszedł do domu i otworzył drzwiczki kaflowego pieca. Najpierw spróbował zwabić swojego przodka. Cichy, łagodny sygnał rozpoznawczy brzmiał mniej więcej tak: “Tio-oo, tio-oo”. Przodek nie odpowiedział.
“Zaniedbałem go – pomyślał Muminek. – Ale to, co się teraz dzieje, jest naprawdę ciekawsze od tego, co działo się tysiąc lat temu”.
Potem wyjął z pieca duży słój z konfiturami truskawkowymi, wziął kawałek węgla i napisał nim na papierowej pokrywce: “Mojemu staremu przyjacielowi – Paszczakowi”.
.oOo.
Tego wieczora Ynk brnął przez śnieg niemal całą godzinę,zanim doszedł do swego dołka. Za każdym razem, gdy Ynk w nim siedział i tęsknił, dołek powiększał się nieco, ale teraz znajdował się głęboko w zaspie śnieżnej.
Góry Samotne stały okryte śniegiem i błyszczały niebywałą bielą. Noc była bezksiężycowa, ale gwiazdy w wilgotnym powietrzu świeciły niezwykle jasno. Gdzieś daleko mruczała lawina. Ynk usiadł, żeby czekać na wilki.
Tej nocy musiał czekać długo.
Wyobrażał sobie, jak wybiegają na ośnieżoną przestrzeń, szare, wielkie i silne, jak nagle słysząc jego wycie przystają na skraju lasu. Może będą myślały: “Tam jest nasz towarzysz. Nasz kuzyn, z którym można by się poznać…”
Ta myśl poruszyła Ynka i dodała śmiałości jego fantazji. Oto stado wilków wyłania się na wzgórzu… wilki podbiegają do niego… machają ogonami… lecz tu Ynk przypomniał sobie, że prawdziwy wilk nigdy nie macha ogonem.
Ale to nic. Przyszły w każdym razie, poznały go… Nareszcie postanowiły, że będzie im mógł towarzyszyć…
Marzenie zmogło samotnego psa, podniósł pysk ku gwiazdom i zawył.
Wtedy wilki odpowiedziały.
Były tak blisko, że Ynka ogarnął strach. Niezręcznie usiłował zakopać się w śniegu.
Wszędzie wokół niego zapalały się oczy.
Wilki zamilkły. Otaczały go kręgiem, a krąg zbliżał się coraz bardziej. Ynk pomachał ogonem i zaskomlał, ale nikt mu nie odpowiedział. Zdjął swoją wełnianą czapkę i rzucił ją w powietrze, aby pokazać, że chętnie by się pobawił i że jest zupełnie nieszkodliwy.
Ale wilki nawet nie spojrzały na czapkę. I nagle Ynk zrozumiał, że się pomylił. To nie byli jego bracia i z nimi nie można było się bawić.
Można było tylko zostać zjedzonym i co najwyżej zdążyć jeszcze pożałować, że się postąpiło jak osioł. Ynk przestał machać ogonem i pomyślał: “Jaka szkoda, mogłem wysypiać się każdziusieńkiej nocy zamiast tu siedzieć i zamartwiać się na śmierć…”
Wilki podeszły jeszcze bliżej.
Wtem – czysty dźwięk trąby przebił leśną ciszę. Jej grzmiące tony, które strącały śnieg z drzew, sprawiły, iż żółte oczy wilków rozbłysły. W ciągu sekundy niebezpieczeństwo znikło, a Ynk siedział sam obok swojej wełnianej czapki. To Paszczak w rakietach śnieżnych w drapywał się na zbocze.
W jego plecaku siedziała leśna drobinka, Salome, ciepła i śpiąca, i słuchała muzyki.
– To ty tu siedzisz, piesku? – odezwał się Paszczak. – Długo na mnie czekałeś?
– Nie – odrzekł Ynk.
– Niebawem będziemy mieli szreń* – powiedział Paszczak wesoło. – A jak dojdziemy do Gór Samotnych, dostaniesz gorącego mleka z mojego termosu.
*Szreń – zlodowaciała skorupa na powierzchni śniegu powstała pod wpływem nagłego obniżenia się temperatury po okresie odwilży.
I nie odwracając się Paszczak szedł dalej.
Ynk ruszył za nim. I chyba była to najsłuszniejsza rzecz,jaką mógł zrobić.