Zima Muminków/ Волшебная зима на польском языке 6 глава | Муми-Тролли


Rozdział szósty/ глава 6

Początek wiosny

Po  pierwszej  wiosennej  burzy  w dolinie nastał niepokój i przyszły zmiany. Goście bardziej niż kiedykolwiek  zatęsknili  do domów.  Jedni po drugich ruszali w drogę, najczęściej nocą, kiedy łatwiej było iść po zmarzniętej szreni. Niektórzy  zrobili  sobie narty,  a każdy zabrał na drogę ca najmniej jeden mały słoik konfitur. Ostatni musieli podzielić się przecierem z żurawin.

Toteż w końcu, gdy ostatni z gości przeszli przez most,  piwnica była najzupełniej pusta.

–  Teraz  zostaliśmy tylko my – powiedziała Too-tiki. – Ty i ja, mała Mi. A tajemnicze istoty schowały  się  aż  do  następnej zimy.

–  Nigdy  nie  zobaczyłem  tego  z  posrebrzanymi  rogami  – powiedział Muminek.  –  I  tych  małych,  długonogich,  co  tylko śmignęli po śniegu. Ani tego czarnego, co przeleciał nad ogniem i miał takie bardzo duże oczy.

– Należeli do zimy – powiedziała Too-tiki. – Nie czujesz, że zaraz będzie wiosna?

Muminek przecząco pokręcił głową.

– Nic nie czuję. Chyba jeszcze za wcześnie.

Ale  Too-tiki  wywróciła  swoją  czerwoną  czapkę wewnętrzną stroną na wierzch i teraz czapka była niebieska.

– Zawsze tak robię, kiedy czuję wiosnę nosem  –  rzekła,  po czym usiadła na pokrywie studni i zaśpiewała:

Jestem Too-tiki,

która wywróciła czapkę spodem na wierzch.

Jestem Too-tiki,

która nosem czuje ciepły wiatr.

Teraz przyjdą wielkie sztormy.

Teraz przyjdą wielkie lawiny.

Teraz ziemia odwróci się

i wszystko będzie inaczej,

i wszyscy będą mogli zdjąć ciepłe majtki

i schować je do szafy.

.oOo.

Pewnego  wieczoru, kiedy  Muminek szedł z kabiny kąpielowej do domu, zatrzymał się na środku drogi i nastawił uszu.

Noc  była  pochmurna,  ciepła,  pełna ruchu. Drzewa od dawna otrząsnęły się ze śniegu i słychać było, jak  poruszają  w  ciemności gałęziami.

Gdzieś  z  dalekiego południa nadbiegło mocne uderzenie wiatru.

Muminek słyszał, jak wiatr szumiąc przeleciał wśród  leśnych drzew, jak minął go i popędził dalej przez dolinę.

Na pociemniały śnieg jak deszcz posypały się z gałęzi krople wody. Muminek podniósł pyszczek i wietrzył.

Może był  to  zapach  ziemi…  Ruszył  dalej  i  teraz  już wiedział, że Too-tiki miała rację. Naprawdę zaczynała się wiosna.

Po raz pierwszy od  dawna  przyjrzał  się  dokładnie  swojej śpiącej Mamie i Tatusiowi. Stanął z lampą nad Panną Migotką i patrzył na nią w zamyśleniu. Jej grzywka lśniła  w  kręgu  światła.

Migotka  rzeczywiście  była  bardzo miła. Skoro tylko się obudzi, pobiegnie do szafy i wydobędzie swój zielony, wiosenny  kapelusz.

Zawsze tak robiła.

Muminek postawił  lampę  na gzymsie pieca kaflowego i rozejrzał się po salonie. Wyglądało  tu naprawdę  okropnie.  Większość rzeczy  została  wypożyczona, podarowana lub po prostu gwizdnięta przez któregoś z nierozsądnych gości.

To, co zostało, znajdowało się w  nieopisanym  rozgardiaszu. Kuchnia  była pełna nie zmytych naczyń. Ogień pod kotłem w piwnicy, który ogrzewał cały dom, wygasł, gdyż  zabrakło  już  drzewa. Piwnica  na  konfitury  była  pusta. A szyba wybita. Muminek zastanawiał się. Mokry śnieg zaczynał osuwać się  z  dachu.  Słychać było, jak z łoskotem spada przed dom. W górnej części okna, które wychodziło na południe, ukazał się nagle strzęp  chmurnego,  noc­

nego  nieba.  Muminek  podszedł do drzwi wejściowych i spróbował,czy dadzą się otworzyć. Wydało mu się, że trochę ustąpiły. Zaparł się więc łapkami w podłogę i nacisnął z całej siły.

Powoli,  powolutku  drzwi  otwierały się, pchając przed sobą masę śniegu.

Muminek walczył, póki nie stanęły  otworem  na  czarną  noc.

I naraz wiatr wpadł prosto do salonu. Zdmuchnął kurz z tiulu na kryształowym żyrandolu, rozwiał popiół w piecu i załopotał rozlepionymi  wokół  ścian,  kolorowymi  obrazkami, z których jeden oderwał się i wyfrunął. Zapach nocy  i  iglastego  lasu  wypełnił pokój.

“To  dobrze  –  pomyślał Muminek. – Trzeba od czasu do czasu przewietrzyć rodzinę”.

– Teraz mam wszystko – powiedział Muminek sam do  siebie.  – Mam  okrągły  rok.  Również  i  zimę. Jestem pierwszym Muminkiem, który żył przez cały rok.  —      I na tym właściwie  to  zimowe opowiadanie  powinno się skończyć. Pierwsza wiosenna noc i wiatr, który wpadł do salonu, stanowią na swój  sposób  pompatyczne  zakończenie,  a  potem  każdy  mógłby  sobie  dowolnie wymyślać, co wydarzyło się dalej. Ale byłoby to jednak szachrajstwo.

Nikt bowiem nie wiedziałby na pewno,  co  powiedziała  Mama,kiedy  się  obudziła.  I czy przodkowi pozwolono nadal mieszkać w piecu.  I  czy  Włóczykij  zdążył  wrócić,  zanim   książka   się skończyła.  I czy Mimbla dała sobie radę bez tekturowego pudła. I gdzie zamieszkała Too-tiki, kiedy kabina kąpielowa znów stała się kabiną kąpielową. I jeszcze wiele innych spraw.

Najsłuszniej więc będzie opowiadać dalej.

Przede wszystkim ważne jest pękanie lodów, zbyt dramatyczne, by je pominąć.

.oOo.

Teraz  przyszedł  tajemniczy miesiąc, miesiąc  dni  pełnych

słońca, kapania z dachów, wiatrów i chmur szybko sunących po niebie, i mroźnych nocy, kiedy na śniegu tworzyła się szreń, a księżyc świecił oślepiająco. Muminek włóczył się na dolinie, pełen oczekiwania i dumy.

Nadchodziła wiosna, ale nie tak, jak ją sobie wyobrażał. Już nie  ta,  która uwolniła go od nieznanego i wrogiego świata, lecz wiosna, która  była  dalszym  ciągiem  wszystkiego,  co  przeżył,przezwyciężył i co sobie przyswoił.

Chciał,  aby  wiosna  była długa, aby jak najdłużej zachować nastrój oczekiwania. Każdego ranka lękał się niemal sprawy najcudowniejszej:  że ktoś z rodziny obudzi się. Poruszał się więc ostrożnie, bacząc pilnie, by nie stuknąć czymś w salonie.  A  potem biegł  do  doliny, wietrzył nowe zapachy i obserwował, co się tam zdarzyło od wczoraj.

Przy południowej ścianie drewutni spod śniegu  wyłoniła  się ziemia.  Brzozy okalała poświata przypominająca mgiełkę o pięknym czerwonawym odcieniu – ale widać  to  było  tylko  z  odległości.Słońce świeciło prosto w zaspy śniegu, które zrobiły się kruche i popękały jak szkło. Lód był ciemny, zupełnie jakby  prześwitywało przez niego morze.

Mała  Mi  wciąż jeszcze ślizgała się, ale zamiast blaszanych przykrywek od słoi miała noże kuchenne przymocowane do bucików na kant.

Muminek  widział  czasem  ósemki  wyrysowane  przez  nią  na lodzie, ale ją samą rzadko.

Mi posiadała zdolność wesołego  spędzania  czasu  na  własną rękę  i  cokolwiek  myślała  o wiośnie, czy podobała się jej, czy nie,  nie  miała  najmniejszej  potrzeby  dzielenia  się   swoimi poglądami na ten temat z kimkolwiek.

Too-tiki sprzątała w kabinie kąpielowej.

Wycierała  do  czysta  czerwone i zielone szybki, żeby pierwszym muchom było tu przyjemnie, wywiesiła też płaszcze kąpielowe na słońce i starała się naprawić gumowego Paszczaka.

–  Teraz  kabina  kąpielowa  znowu będzie kabiną kąpielową powiedziała. – A potem, kiedy wszędzie zrobi się zielono i  miło,będziesz  mógł  leżeć  na  brzuszku na ciepłych deskach pomostu i słuchać, jak woda pluszcze o brzeg…

– Czemu nie mówiłaś mi tego w zimie? – przerwał  Muminek.  – To  by mnie pocieszyło. Kiedyś powiedziałem: “Tu rosły jabłka”. A ty na to:. “Ale teraz rośnie śnieg”. Czy nie rozumiałaś, że ogarniała mnie melancholia?

Too-tiki wzruszyła ramionami.

–  Wszystko  trzeba odkryć samemu – powiedziała. – I również przejść przez to zupełnie samemu.

Słońce tymczasem piekło i piekło.

Borowało w  lodzie  dziury  i  kanały,  a  morze  pod  lodem niepokoiło się, stęsknione za wolnością.

Za horyzontem tam i z powrotem gnały wielkie sztormy.

Nocami  Muminek  leżał  słuchając,  jak  w uśpionym domu coś trzeszczy i trzeszczy.

Przodek nie dawał znaku życia. Zamknął drzwiczki od pieca  i być może znowu wycofał się do świata sprzed tysięcy lat. Sznur od szybra znikł ze szpary między ścianą a piecem, wraz ze wszystkimi pomponikami, haftem i innymi wspaniałościami.

“Podobał  mu się” – pomyślał Muminek. Nie spał już w koszu z wełną, przeniósł się z powrotem do własnego łóżka. Rankami słońce na  coraz  dłużej  i  dłużej  zaglądało  do  salonu i świeciło na pajęczyny i kłębki kurzu. Największe z kłębków, te, które  tocząc się  nabrały krągłości i osobowości, Muminek zazwyczaj wynosił na werandę. Ale małe mogły toczyć się, jak chciały.

Ziemia pod oknem od strony południowej była  ciepła.  Zaczął się w niej ruch  – pękały brązowe cebulki, a cienkie niteczki korzeni chciwie wsysały tający śnieg.

Aż pewnego wietrznego dnia tuż przed zapadnięciem zmrok rozległ się na morzu donośny, majestatyczny huk.

– Oto – powiedziała Too-tiki odstawiając filiżankę z herbatą – przyszła wiosenna kanonada.

Muminek, aby jej posłuchać, wybiegł z kabiny  kąpielowej  na ciepły wiatr.

– Patrz, idzie morze – usłyszał za sobą głos Too-tiki.

W   oddali   pienił  się  biały  skraj  fal;  złe  i  głodne pochłaniały zimowy lód.

Wtem po tafli przebiegła czarna szczelina, skręciła w prawo,w  lewo, aż utknęła w miejscu bezsilnie i znikła. Morze na powrót się podniosło. Szczelin było coraz więcej. I były coraz  szersze.

– Wiem, komu teraz będzie się bardzo śpieszyło – powiedziała Too-tiki.

Mała Mi widziała, że na morzu zaczyna się coś dziać. Ale nie mogła  po  prostu wytrzymać: musiała pójść aż tam, gdzie wyłoniły się fale, żeby popatrzeć. Przedostała się na  sam  skraj  lodowej tafli i tuż przed nosem morza wykonała dumną ósemkę.

Potem zawróciła, ale zaraz znów wjechała na pękający lód.

Z  początku  na tafli były tylko cienkie rysy. Wszędzie, jak daleko mogła sięgnąć wzrokiem, układały  się  w  napis:  “Niebezpiecznie”.

Lód  pękał,  podnosił  się i opadał wydając przy tym odgłosy uroczystego salutu armatniego, który zachwycał małą Mi.

“Niech no  tylko  ci  idioci  nie  przyjdą  mnie  ratować  – pomyślała. –  To  by  mi  wszystko zepsuło”. Jechała z taką szybkością, że  aż złożyła się we dwoje na swoich kuchennych  nożach,ale brzeg się nie przybliżał.

Naraz   pęknięcia   rozstąpiły  się  i  stały  się  rzekami.Chlusnęła niewielka, zła fala.

I oto nagle zaroiło się od małych  rozhuśtanych  wysp  lodu,zderzających  się  z sobą raz po raz. Na jednej z nich stała mała Mi  i patrząc na otaczającą ją wodę myślała niezbyt tym przerażona: “A to ci ładna historia!”

Muminek  wyruszył na ratunek. Too-tiki patrzyła za nim przez chwilę, po czym weszła do kabiny i  ustawiła  kocioł  z  wodą  na żelaznym  piecyku.  “Tak,  tak  –  pomyślała  z  westchnieniem. – Zupełnie jak w tych opisach przygód. Ratować i zostać uratowanym.Ale  chciałabym,  żeby  kiedyś  ktoś  napisał  o tej, która potem ogrzewa bohaterów”.

Muminek, pędząc co sił, zauważył wąską szparę, która  sunęła po  lodzie  tuż  obok  niego. Biegła z tą samą szybkością, co on. Czuł, jak lód chwieje się, pęka i zaczyna się kołysać.

Mała Mi stała na krze bez ruchu i patrzyła na skaczącego Muminka.  Wyglądał zupełnie jak gumowa piłka, a oczy miał okrągłe z wysiłku i napięcia.

Kiedy  wylądował  obok  niej,  Mi   wyciągnęła   ramiona   i powiedziała:

–  Posadź  mnie  na  swojej głowie, żebym w razie czego, jak będzie źle, mogła zeskoczyć.

Chwyciła go mocno za uszy i zawołała:

– Kompania – kierunek brzeg – marsz!

Muminek spojrzał szybko w stronę kabiny kąpielowej. Z komina unosił  się  dym, ale na pomoście nie było nikogo, nikogo, kto by się mógł o niego niepokoić. Zawaha się i z  rozczarowania  poczuł zmęczenie w nogach.

– Całą parą naprzód! – krzyczała mała Mi.

Więc  Muminek  zaczął  skakać.  Skakał  i skakał zacisnąwszy zęby, z drżącymi nogami. Za każdym  razem,  gdy  przeskakiwał  na nową krę, zimny prysznic oblewał mu brzuszek.

Tymczasem  cała  powierzchnia lodu popękała, a fale tańczyły walca.

– Skacz do taktu! – krzyknęła Mi. – Teraz nadchodzi  fala… zaraz poczujesz ją pod łapkami… Hopsa!

I  Muminek  skakał,  kiedy  fala  wolno  przysuwała ku niemu kawałek kry.

– Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy! – liczyła Mi w takt walca. – Raz, dwa trzy – czekaj, raz, dwa, trzy – skacz!

Nogi  mu  drżały  coraz  bardziej,  a brzuszek miał zupełnie zlodowaciały.

Nieoczekiwanie chmurne niebo jakby pękło i ukazał się  czer­ wony  zachód słońca, a 1ód i fale zabłysły tak silnie, aż kłuło w oczy. Muminkowi było teraz nieco cieplej w  plecy,  ale  brzuszek marzł mu nadal i cały ten zły świat tańczył z nim walca.

Too-tiki która z okna kabiny kąpielowej śledziła to wszystko z należytą powagą, zobaczyła teraz, że zaczyna być niedobrze.

“Oj, oj – pomyślała. – Przecież on nie wie, że patrzyłam  na niego przez cały czas…”

Wybiegła na pomost i zawołała:

– Brawo!

Ale było już za późno.

Muminkowi  nie  wystarczyło  sił  na  ostatni samotny skok i tkwił teraz w wodzie, zanurzony po uszy, a mały żwawy kawałek kry szturchał go w kark.

Mi  puściła uszy Muminka i długim susem przeskoczyła na ląd. Aż dziw, jak zręcznie można sobie zawsze dać radę, kiedy się jest kimś takim jak Mi.

– Chwyć się! – powiedziała Too-tiki i wyciągnęła swoją mocną łapkę.

Leżała na brzuchu na desce do prania Mamy Muminka i patrzyła prosto w jego przestraszone oczy.

–  No,  nic,  no, nic… – mówiła, powoli wciągając go przez brzeg kry.

Muminek wdrapał się na przybrzeżne kamienie i powiedział:

– Nawet nie wyszłaś i nie popatrzyłaś na mnie.

– Widziałam cię przez okno – odrzekła Too-tiki z  troską.  – Teraz musisz iść do kabiny i ogrzać się.

– Nie, pójdę do domu – powiedział Muminek, po czym potykając się ruszył przed siebie.

– Gorący sok! – zawołała za nim Too-tiki. – Nie zapomnij, że musisz napić się czegoś gorącego!

Droga  była  mokra  od  stajałego  śniegu,  Muminek czuł pod stopami korzenie i igliwie, łapki wciąż jeszcze mu drżały.

Ledwie uszedł kilka kroków, gdy wiewiórka w podskokach przebiegła mu drogę.

– Wesołej wiosny – powiedziała wiewiórka jakby w roztargnieniu.

– W miarę wesoła jest ta wiosna – odrzekł Muminek  i  ruszył dalej.

Nagle  zatrzymał  się i utkwił wzrok w wiewiórce. Miała duży puszysty ogon, który lśnił w zachodzącym słońcu.

– Czy nazywasz siebie wiewiórką z pięknym ogonem?  –  spytał wolno Muminek.

– Ma się rozumieć – odpowiedziała wiewiórka.

–  To  ty ! – wykrzyknął Muminek. – Czy to rzeczywiście ty?! Ty, co spotkałaś lodową Panią?

– Nie pamiętam – odpowiedziała wiewiórka. –  Ogromnie  łatwo zapominam.

– Postaraj się sobie przypomnieć – prosił Muminek. – Nie pamiętasz na przykład tego przyjemnego materaca z kłaczków wełny?

Wiewiórka podrapała się za uchem i zastanowiła się.

– Pamiętam wiele materaców – powiedziała. –  Z  kłaczkami  i bez.  Kłaczki  wełny to najlepsza rzecz, jaką znam – dodała, czym bezmyślnie w podskokach pobiegła w głąb lasu.

“Trzeba to będzie później wyjaśnić  –  pomyślał  Muminek.  – Teraz zanadto marznę. Muszę do domu…” – po czym kichnął, bowiem po raz pierwszy w życiu porządnie się zaziębił.

Ogień pod kotłem centralnego ogrzewania w piwnicy wygasł i w salonie było bardzo zimno.

Muminek   drżącymi  łapkami  układał  na  swoim  zmarzniętym brzuszku koc za kocem, lecz wcale nie zrobiło mu się cieplej. Bolały  go  nogi  i  kłuło w gardle. Życie nagle stało się zupełnie smutne, a nos wydawał się olbrzymi i obcy. Usłował podkulić  swój zimny jak lód ogonek i znowu kichnął.

Wtedy obudziła się jego Mama.

Nie  słyszała kanonady, kiedy pękał lód, ani burzy śnieżnej,która wyła w kaflowym piecu, ani hałasu, kiedy jej dom pełen  był niespokojnych  gości,  ani  budzików,  które  dzwoniły przez całą zimę.

Teraz otworzyła oczy i zupełnie rozbudzona patrzyła w sufit.

Potem usiadła na łóżku i powiedziała:

– No widzisz, przeziębiłeś się.

–  Mamo – powiedział Muminek szczękając zębami – gdybym chociaż był pewien, że to ta sama wiewiórka, a nie nowa.

Mama poszła prosto do kuchni, żeby zagotować wody z  sokiem.

– Tam jest nie pozmywane – zawołał Muminek żałośnie.

– Dobrze, dobrze – powiedziała Mama. – Wszystko się zrobi.

Znalazła  kilka  polan  za  kubełkiem  do śmieci, wyjęła sok porzeczkowy ze swego tajnego schowka i proszek, i flanelowy  szalik.

Kiedy woda się zagotowała, zmieszała mocne lekarstwo przeciw przeziębieniu z cukrem, imbirem i  starą  cytryną,  która  zwykle leżała  za  kapturkiem  na  imbryk  do herbaty, na przedostatniej półce.

Teraz kapturka na imbryk do herbaty już nie było. Imbryka do herbaty  też nie. Ale Mama Muminka nie zauważyła tego. Na wszelki wypadek  wyszeptała  krótkie  zaklęcie  nad  lekarstwem   przeciw przeziębieniu, którego kiedyś nauczyła się od swojej babki. Potem weszła do salonu i powiedziała:

– Wypij to, póki gorące.

Muminek pił, a łagodne ciepło spływało do jego  zziębniętego brzuszka.

– Mamo – powiedział – tyle rzeczy muszę ci wytłumaczyć…

– Najpierw musisz się przespać – powiedziała Mama obwiązując mu szyję flanelowym szalikiem.

– To tylko  jedną  rzecz  –  powiedział  Muminek  sennie.  – Obiecaj, że nie napalisz w piecu. Bo tam mieszka nasz przodek.

– Ma się rozumieć, że nie napalę – powiedziała Mama.

Muminek poczuł się nagle zupełnie rozgrzany, spokojny i wolny od odpowiedzialności. Westchnął i wtulił  nos  w  poduszkę.  A potem zasnął i o niczym już nie wiedział.

.oOo.

Mama   siedziała   na   werandzie   i   paliła   pod  szkłem powiększającym kawałek taśmy filmowej. Taśma tliła się i żarzyła, a ostra, przyjemna woń dymu kłuła Mamę w nos.

Słońce  przypiekało  tak mocno, że nad mokrą werandą unosiła się para; lecz w cieniu za schodami był lodowaty chłód.

– Trzeba by w ogóle budzić się trochę wcześniej na wiosnę  – zauważyła Mama.

–  To  prawda  –  zgodziła  się  Too-tiki  i spytała: – A on jeszcze śpi?

Mama skinęła głową potakująco.

– Trzeba ci było widzieć, jak skakał! – rzekła  dumnie  mała Mi.  –  On,  który tylko siedział i jęczał, i przylepiał kolorowe obrazki przez całą zimę.

– Wiem, widziałam je – odpowiedziała Mama. – Musiał się czuć bardzo samotny.

–  Potem  poszedł i znalazł sobie jakiegoś przodka – trajkotała dalej Mi.

– Pozwól, niech sam  wszystko  powie,  kiedy  się  obudzi  – powiedziała Mama Muminka.

– Widzę przecież, że zdarzyło się tu niejedno, kiedy spałam.

Taśma filmowa skończyła się, ale przy  okazji  Mama  Muminka wypaliła okrągłą czarną dziurę w podłodze werandy.

– Na przyszłą wiosnę muszę obudzić się przed innymi – powiedziała. – Żeby można było mieć spokój i robić to, na co się ma ochotę.

.oOo.

Kiedy Muminek zbudził się wreszcie, gardło już go nie bolało.

Zobaczył, że Mama zdjęła tiul z  kryształowego  żyrandola  i rozwiesiła  firanki.  Meble  stały na swoich dawnych miejscach, a wybitą szybę załatano kawałkiem tektury. Wszystkie  kłębki  kurzu znikły.

Lecz  rupieci  przodka  pod  piecem  leżały  nie  tknięte. I widoczna tam była starannie wykonana wywieszka,  na  której  Mama napisała:

NIE WOLNO RUSZAĆ!

Z kuchni dobiegały uspokajające odgłosy zmywania.

“Czy  powiedzieć  Mamie  o  tym, który mieszka pod szafką? – myślał Muminek. – Może nie…” Zastanawiał się, czy nie  chorować jeszcze  trochę, żeby Mama nim się opiekowała. Ale uznał w końcu,że będzie ciekawiej i  lepiej,  jeśli  on  zaopiekuje  się  Mamą.Poszedł więc do kuchni i powiedział:

– Chodź, pokażę ci śnieg.

Mama zaraz przestała zmywać i wyszli na słońce.

–  Teraz  zostało  już  niewiele  – objaśniał Muminek. – Ale żebyś zobaczyła w zimie!

Zaspy nad całym domem! Wpadało się po sam nos! Śnieg,  rozumiesz,  spada z nieba w postaci małych, zimnych gwiazdek, a tam w górze, rozumiesz, wiszą i powiewają granatowe i zielone  firanki.

– Jakie to musi być piękne – powiedziała Mama.

–  Tak,  a  potem jeździ się po śniegu – opowiadał dalej Muminek. – To się nazywa jazda na nartach. Zjeżdża  się  prosto  na dół,  błyskawicznie  i w wielkiej chmurze śniegu, a jeśli się nie uważa, to można się nawet zabić!

– Co ty mówisz? – powiedziała Mama. – I do  tego  używa  się tac?

–  Nie, one są lepsze na lodzie – wymamrotał Muminek, trochę zmieszany.

– No,  proszę  –  powiedziała  Mama  Muminka mrużąc  oczy  i patrząc    w  słońce. – Życie jest po prostu zachwycające. Zawsze myślałam, że srebrnej tacy można używać tylko w jeden  sposób,  a tu  okazuje  się, że o wiele lepiej nadaje się do czegoś zupełnie innego. Każdy mówi: nie smaż  takich  ilości  konfitur  –  a  tu,proszę, wszystkie zostały zjedzone!

Muminek zaczerwienił się.

– Czy Mi opowiedziała ci… – zaczął.

–  A jakże – odrzekła Mama. – Całe szczęście, że zająłeś się gośćmi i nie muszę teraz przed nikim świecić oczyma ze  wstydu. I  wiesz  co – dom jest jakby o wiele przestronniejszy bez tej całej masy  dywanów i drobiazgów. Poza tym nie będzie trzeba tak często sprzątać.

Mama  Muminka zgarnęła trochę śniegu i zrobiła z niego kulę. Rzuciła ją, jak zwykle robią to mamy, niezbyt daleko.

– Nie umiem rzucać – powiedziała i zaśmiała się. – Nawet Ynk zrobiłby to lepiej.

– Mamo, tak strasznie cię lubię – powiedział Muminek.

Poszli wolno w stronę mostu. Zajrzeli do skrzynki, ale poczta jeszcze nie nadeszła. Wieczorne słońce rzucało poprzez  dolinę długie cienie, wszystko było spokojem i ciszą.

Mama usiadła na poręczy mostu i powiedziała:

– A teraz chcę nareszcie usłyszeć coś więcej o naszym przodku.

.oOo.

Następnego  ranka,  wszyscy  – cała rodzina –  obudzili się

naraz. Obudzili się właśnie tak, jak należy się budzić, gdy nadeszła wiosna – od hałaśliwej i wesołej katarynki.

Too-tiki stała pod kapiącym dachem w  swojej  wywróconej  na lewą  stronę  i  błękitnej  jak  niebo czapce i kręciła korbką, a słońce błyskało w srebrnych okuciach katarynki.

Obok niej siedziała mała Mi, trochę dumna, trochę zawstydzona,  jako  że  własnymi łapkami starała się pozszywać kapturek na imbryk do herbaty i wypolerować piaskiem srebrną tacę.  Ani  kapturkowi,  ani  tacy  nie wyszło to na dobre, ale być może zamiary ważniejsze są od wyników.

Od strony pagórka nadchodziła zaspana Mimbla, wlokąc za sobą dywan  z  salonu,  w którym przespała całą zimę. Tego dnia wiosna postanowiła nie być poetycka, lecz tylko rozbawiona. Wyrzuciła  w powietrze  całą  moc małych zbłąkanych chmurek, zmiatała z dachów ostatnie resztki śniegu, zrobiła mnóstwo nowych małych  strumyków i w ogóle bawiła się w kwiecień.

–  Obudziłam się! – zawołała Panna Migotka głosem, który był pełen nadziei. Muminek życzliwie  pogładził  jej  pyszczek  swoim pyszczkiem.

–  Wesołej wiosny! – powiedział i jednocześnie pomyślał, czy kiedykolwiek będzie mógł jej opowiedzieć o swojej zimie tak, żeby to zrozumiała.

Zobaczył,  że  pobiegła  do  szafy  wyjąć  zielony  wiosenny kapelusz.

Widział, jak Tatuś z, przejęciem bierze wiatromierz i łopatę i wychodzi na werandę.

Katarynka  Too-tiki grała przez cały czas, a słońce świeciło w  dolinę, jakby przyroda, chciała przeprosić, że była tak nieży czliwa dla swoich najmniejszych stworzonek.

“Dziś  wróci  Włóczykij – pomyślał Muminek. – To najbardziej odpowiedni dzień na powrót do domu”.

Stał  na  werandzie  patrząc,  jak  rodzina  krząta  się   w ogrodzie,  wesoło  i  żwawo jak każdej wiosny. Jego oczy spotkały się z oczyma Too-tiki. Dokręciła walca, roześmiała się i rzekła:

– Teraz kabina kąpielowa jest wolna!

– Uważam, że jedyną  osobą,  która  odtąd  może  mieszkać  w kabinie,  jest  właśnie  Too-tiki – powiedziała Mama Muminka. – A poza tym te kabiny kąpielowe to takie mieszczańskie.  Równie  dobrze można włożyć majteczki kąpielowe nad brzegiem morza.

–  Dziękuję  bardzo – powiedziała Too-tiki. – Zastanowię się nad tym.

I ruszyła ze  swoją  katarynką  dalej  w  głąb  doliny,  aby obudzić inne, śpiące jeszcze stworzonka.

Panna  Migotka  natychmiast  znalazła  pierwszego  odważnego krakusa, który wysunął już nos. Przebił ciepłą ziemię  pod  oknem przy południowej ścianie domu i nie był nawet jeszcze zielony.

– Przykryjmy go szklanką – powiedziała Panna Migotka. – Żeby nic mu się nie stało w nocy, kiedy będzie zimno.

– Nie rób tego –  powiedział  Muminek.  –  Niech  sobie  sam radzi.  Myślę,  że  wyjdzie  mu  to  na dobre, jeżeli będzie miałtrochę trudności.

Muminek poczuł nagle taką radość, że zapragnął być sam. Wolno  okrążył drewutnię. A kiedy już nikt nie mógł go zobaczyć, zaczął biec. Biegł przez topniejący śnieg, a  słońce  grzało  go  w plecy.  A  biegł  tylko dlatego, że był szczęśliwy i nie myślał o niczym.

Przez pomost i pustą, wywietrzoną kabinę dobiegł  do  brzegu morza.

Potem  usiadł na schodkach, pod którymi toczyły się wiosenne fale.

Z oddali coraz ciszej słychać było katarynkę;  grała  gdzieś daleko w dolinie.

Muminek  przymknął   oczy,  aby przypomnieć sobie wszystko z tego czasu, kiedy to wszędzie rozciągał się lód i stapiał  się  z mrocznym horyzontem.